29 grudnia 2008

Sorry seems to be the hardest word?


Dwie buntowniczki w klasie - spóźniają się na lekcje, lekceważą nauczycieli, plują na naukę, klasyczny przypadek wybryków nastolatek. Na każde zwrócenie uwagi reagują słowem "przepraszam", wypowiedzianym tonem wskazującym na to, że wcale nie jest im przykro. Przepraszają na odczepnego, obrażone na sztywniackie reguły świata dorosłych.

Skrucha to pojęcie ze świata dorosłych, ale odczuwać je może nawet dziecko. Skruchy uczy nas religia i kultura, w jakiej wyrastamy, ale czy odklepywanie co niedzielę mea culpa pomaga zrozumieć (i naprawiać) nasze błędy? Samo żałowanie i serdeczne przepraszanie nie pomaga, jeśli nie pragnie się wprowadzać zmian - to także większość z nas wie z katechizmu.

Tymczasem poczuć skruchę jest trudno, jeśli zewsząd otaczają nas formułki "serdecznie przepraszamy" i "żałujemy", i "prosimy o wyrozumiałość". Standard obsługi klienta, dawną książkę skarg i wniosków zastąpiły wyuczone zdania i obłudne spojrzenia panienek z okienek.

Wczoraj takim właśnie gotowcem uraczyło mnie PKP "intersity", jechałam bowiem pociągiem TLK (bilet kosztuje tyle, ile wizyta w restauracji), żeby uniknąć podróży tanią osobówką, w której spodziewałam się zmarznąć. Tymczasem moje miejsce przy oknie w przedziale dla niepalących okazało się miejscem przy przeciekającym oknie w jedynym nieogrzewanym przedziale w całym pociągu. Nawet w toalecie było cieplej, jednak nie mogłam przesiedzieć tam całej podróży, bo cały przybytek wyglądał jak zalana siedziba Jęczącej Marty. Obsługa pociągu na pytanie o ogrzewanie wzruszyła ramionami, wypluła z siebie "serdecznie przepraszamy", po czym zniknęła jak sen jaki złoty, pozostawiając nas samym sobie.

Gdyby nie to, że warunki nie pozwalały, zagotowałabym się ze złości - mogłam jednak tylko wpaść w zimną furię. Dosłownie.