Przykład pierwszy - On pomaga mi sprzątać ze stołu.
- A z tym co? - pyta prezentując resztki jedzenia.
- Wrzuć do kibla - rzucam niefrasobliwie. - Zaraz, dokąd idziesz?!
- No, do łazienki.
Kibel po śląsku - od niemieckiego Kübel - wiadro, czyli kubeł na śmieci. Rzadko teraz używam tego określenia, dostosowałam się do kiblowej większości
Przykład drugi - chcę naostrzyć kredkę do oczu.
- Kochanie, masz może ostrzówkę?
- CO???!!!
- No... Ostrzówkę... Strugaczkę... Kredka mi się stępiła.
- Aaaa... Temperówkę...
Co ciekawe, ostrzówka jest regionalizmem o niezwykle małym zasięgu, występującym tylko na terenie jednego miasta, mojego rodzinnego! Ale jakoś trudno mi się przestawić na "temperówkę". Utemperować można kogoś i jest to przecież przeciwne do zabiegu stosowanego na kredkach i ołówkach.
Przykład trzeci - kuchnia.
U Niego na stole pojawiają się parowańce i bankuchen. U mnie bywa modra kapusta, czasem knedle czy karminadle. Mięso na rolady się klupie - oczywiście klupaczką!
Parowańce to po śląsku buchty, po poznańsku pyzy, a po mojemu - kluski na parze. Bankuchen powstał z niemieckiego słowa Baumkuchen, czyli "drzewne ciasto" - jest to słynny podlaski sękacz (dalibóg, nie wiem, skąd się wzięła niemiecka nazwa na Podlasiu!). Modra kapusta - to czerwona, zamieniona zmyślnie w niebieską. Knedle pochodzą z kuchni austriackiej (znów Galicja..!) i oryginalnie nadziane są śliwkami, a posypane bułką tartą - wersje z truskawkami czy, o zgrozo, z jabłkiem, nie są ani ortodoksyjne, ani fusion. Karminadle to zwyczajne kotlety mielone, w Krakowie zwane sznyclami (czy dostrzegacie subtelne nawiązanie do słowa "karbid"?). Rolady robi się podobnie do zrazów zawijanych.
Ja sobie przyswoiłam podlaską rozdziawę, czyli osobę hałaśliwą, barachło wymawiane z akcentem na drugą sylabę - czyli tandetę w znaczeniu śląskim (w Krakowie tandeta to targowisko przy Nowohuckiej, obecnie Centrum Handlowe Tandeta) i pamiętam, że On ma tyle sióstr i braci, ile według mnie kuzynów i kuzynek. Kupuję Mu bułki, prosząc o drożdżówki (wszystko, co małe i pieczone, to wg Niego bułka, słodka lub niesłodka). Siadam na sofce, nie na kanapie.
On używa z powodzeniem śląskiego boroka, nauczył się, czym jest krakowska weka (nigdy nie używano w moim otoczeniu śląskiego określenia francuz). Przyjął do wiadomości istnienie Pischingera i nugatu, pamięta, że lubię bawarkę i grysik - które w moim słowniku istnieją odkąd sięgam pamięcią.
Jak ze wszystkim, także z różnicami w zasobie słów (i przez to - w aparacie pojęciowym) można sobie poradzić. Trzeba tylko chcieć. Choć On do dziś po powrocie z domu zaciąga po wschodniemu, a mnie zdarza się często akcentować pytania po śląsku - mimo że "godać" nie umiem ni w ząb.
PS. Nie jestem językoznawcą, dlatego z góry przepraszam za wszelkie uproszczenia i niedociągnięcia merytoryczne w powyższym tekście. Widzisz błąd? Poświęć minutę i powiedz mi o tym w komentarzu.
PS. Nie jestem językoznawcą, dlatego z góry przepraszam za wszelkie uproszczenia i niedociągnięcia merytoryczne w powyższym tekście. Widzisz błąd? Poświęć minutę i powiedz mi o tym w komentarzu.