31 sierpnia 2010

I w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu


Naczytałam się o kuchni francuskiej przed wyjazdem na wakacje, zrobiłam listę rzeczy, które przywieźć musimy KONIECZNIE i ułożyłam w głowie wszystkie must eat.

Jak to zwykle z planami bywa, tylko część udało się wypełnić - ale wróciłam syta wrażeń, którymi dzielę się z Wami zachęcona komentarzem Krytyka.


 We Francji je i pije się zupełnie inaczej niż w Polsce. Paryż pełen jest lokalików z krótkim, jednostronicowym menu, maleńkimi stolikami stojącymi także na chodniku - co ciekawe, mebelki najczęściej pochodzą z tej samej wytwórni i wyglądają identycznie! - zapchanych po brzegi w porze obiadowej, czyli między 12 a 14. (Oczywiście pilnie obserwowaliśmy poziom tegoż zatłoczenia i na kolację wybieraliśmy te miejsca, które wcześniej były tłumnie odwiedzane - znana zasada jedzenia tam, gdzie tubylcy.)


Całkowita bezpretensjonalność tych knajpek, których zadaniem jest li tylko dawać dobrze jeść w dobrej atmosferze, przejawia się w każdym ich aspekcie: począwszy od zwięzłego menu - co nie tylko pozwala szybko podjąć decyzję, ale przyspiesza czas oczekiwania (10-15 minut!) i gwarantuje wysoką jakość i świeżość potraw - poprzez wyluzowaną obsługę, skończywszy na estetycznym i nienarzucającym się wystroju. My jadaliśmy najczęściej w pobliskim bistro L'Usine de Charonne, stylizowanym na wnętrze fabryki. Raz nawet udało nam się siąść przy stoliku z wbudowanym kamieniem do ostrzenia noży!


Na drugie śniadanie nie ma to jak kupić sobie świeżutką kanapkę z bagietki w jakiejś boulangerie (piekarni), oczywiście spróbować croissantów i brioches z czekoladą. Do kanapek nabywaliśmy najczęściej normandzki cydr (pyszny jest doux marki Ecusson i sprzedają go w małych butelkach, w sam raz na raz). Wodę do picia można nabrać do własnej butelki w pompach ulicznych - albo... prosto z kranu w hotelu.

Miłośnicy piwa powinni sobie francuskie wyroby browarnicze raczej odpuścić, ale godne polecenia są piwa belgijskie. Ogromny ich wybór jest w pubie La Gueuze, tuż obok Panteonu. Mimo że nie przepadam za piwem, bardzo przypadły mi do gustu belgijskie lambieki: Pêcheresse i Framboise z browaru Lindemans. Wina chyba polecać nie trzeba - codziennie raczyliśmy się innym i wszystkie były boskie.

Polakom paryski plac Pigalle kojarzy się za sprawą Hansa Klossa z kasztanami jadalnymi. W rzeczywistości w tym miejscu można raczej kupić raczej gadżety erotyczne, ale Crêpes Marrons (słodkie naleśniki z kremem z kasztanów i różnymi dodatkami) warte są grzechu. Bardzo smaczny krem kasztanowy firmy Bonne Maman można kupić w polskich sklepach - my zajrzeliśmy do najsłynniejszych paryskich delikatesów Fauchon i tam zakupiliśmy krem gruszkowo-kasztanowy z rodzynkami oraz dżem malinowy z dodatkiem szampana.

Rozpoczniemy też karierę kwiatożerców pochłaniając kilka słoiczków konfitury z fiołków. Już wymyślam delikatne torciki i makaroniki z jej dodatkiem. Skuszona dziwnością zgarnęłam też konfiturę z zielonych pomidorów i dalibóg, nie mam pojęcia, cóż by z nią począć. (Nawet boję się ją otworzyć...)

Zajrzeliśmy także do sklepu, w którym od prawie 200 lat można kupić najróżniejsze przybory kuchenne: E.Dehillerin. W tym sklepie zaopatrywała się m.in. Julia Child. To absolutnie niesamowite miejsce, różnorodność miedzianych rondelków, wałków marmurowych i form na tarty przyprawia o zawrót głowy. Obsługa jest bardzo pomocna, także dla tych klientów, którzy nie znają francuskiego. Dzięki odwiedzeniu tego miejsca wreszcie zrobię prawdziwą tarte tatin i ciastka w kształcie wieży Eiffela.


Tzw. musztardówki we Francji potrafią przybierać najróżniejsze kształty, nawet w postaci kieliszków do wina na nóżkach - a prawdziwa dijońska musztarda ma niepowtarzalny smak. Jako miłośniczka soku pomidorowego nie mogłam nie kupić soli selerowej! (I z powodu Jego alergii na seler będę ją zużywać przez następne 500 lat.)

Pachnący miód lawendowy przypomina mi wizytę w ogrodzie Moneta w podparyskim Giverny - kupiliśmy tam też jabłkowy aperitif na bazie cydru produkowany z jabłek z pobliskich sadów. Miłośnikom lukrecji i anyżu polecam pastis - likier anyżowy podawany jako aperitif, oraz pastylki Les Anis de Flavigny, sprzedawane w uroczych metalowych puszeczkach. Idealne na prezent.