21 października 2011

Włochy vs. Anglia


Zauważyliście kiedyś, że ludzie przejawiają skrajnie różne upodobania przy stole? Jedni celebrują posiłki, w milczeniu przeżuwając każdy kęs, u innych nad talerzami trwają ożywione rozmowy na wszelakie tematy, niektórzy wolą jeść w towarzystwie tekstu pisanego, a niektórzy koniecznie przy telewizji.

Nie wiem, od czego zależą te preferencje - pewnie po części od charakteru, a po części od wychowania. Ja je klasyfikuję "narodowościowo". Chociaż nie znam od podszewki zwyczajów domowych Włochów ani Anglików, i jestem świadoma tego, że polegam na stereotypach, to nikogo chyba taka klasyfikacja nie krzywdzi.

Zatem - On przy stole jest Anglikiem. Je spokojnie, bez afektacji. Nie spieszy się. Odzywa się z rzadka i zwykle jest to "proszę o masło". Dokładnie czyści talerz z resztek, zanim skończy jeść. Aktywny staje się po posiłku.

Z kolei moja rodzina jest włoska. Spotkanie przy stole traktujemy jak spotkanie towarzyskie. Rozmawiamy, czasem jeden przez drugiego, dyskutujemy, opowiadamy sobie różne rzeczy i śmiejemy się. Jemy w przerwach między gadaniem. Rozwodzimy się rozwlekle zarówno nad smakiem, jak i nad oprawą posiłków. Wymieniamy się przepisami. I przez to wszystko zwykły dwudaniowy obiad trwa dobre 40 minut, ale nam to nie przeszkadza, nawet jeśli w ferworze rozmowy zapomnimy o stygnącym posiłku. Przecież zawsze można odgrzać bez szkody dla wątku dyskusji, który w przeciwnym razie byłby bezpowrotnie stracony.

Oczywiście efekt spotkań Anglika z Włoszką przy stole łatwo przewidzieć... Ja gadam, On milczy jedząc, albo je milcząc, moje stygnie, a ja zastanawiam się gorączkowo, czy powiedziałam coś złego i On jest na mnie obrażony.