Dzisiaj będzie przepis na muffiny o smaku naleśników z białym serem.
Żeby je zrobić, trzeba mieć pecha. Zatem - w piątek trzynastego, po rozbiciu lustra, przejściu pod drabiną i rozsypaniu soli należy utrzeć w misce, co następuje: 50g miękkiego masła, 50g cukru pudru i 100 g serka mascarpone. Do gładkiej masy dolewamy roztopioną białą czekoladę w ilości pół tabliczki (50g) i całość mieszamy.
Ten krem trzeba następnie ściąć. Nie, nie na gilotynie czy na katowskim pieńku - wystarczy wystawić go na balkon na godzinkę i w tym czasie zrobić coś z czarnym kotem. Nie wiem dokładnie, co, ale jeśli krem się nie zetnie, nie należy się przejmować. Piszę to tylko po to, żeby nie wpadać w panikę, jak się zetnie.
W krem (ścięty czy nie ścięty) wbijamy 2 jajka, dosypujemy mąki w ilości takiej, żeby masa była jak gęsta śmietana. Można dodać kilka kropel soku z cytryny i/lub skórkę otartą z tejże. Jeszcze 2 łyżeczki proszku do pieczenia - i wlewamy nasze molekularne muffiny do foremek. Piec trzeba w 180 stopniach. Aż się upieką, jakieś 20 minut to będzie, ale może dłużej.
Muffiny naprawdę smakują jak naleśniki z białym serem, tylko mają kształt muffinów. Ale są zadziwiająco dobre, jak na twór uboczny ściętego kremu z mascarpone. Jednak nie próbujcie tego w domu!