Czasami się tak zabawnie składa, że długo się o jakiejś rzeczy czy osobie nie słyszy wcale, a później nagle kilka dni z rzędu jak z pudełka wyskakują dawno niesłyszane nazwiska, dawno niewidziane twarze, dawno nieużywane słowa.
Tak było z Andrzejem Zauchą. W dzieciństwie miałam kasetę, której uwielbiałam słuchać - zielona okładka, kolędy w wykonaniu największych ówczesnych gwiazd. Słychać tam było głosy Ewy Bem, Edyty Geppert, Anny Jurksztowicz, Haliny Frąckowiak, Zbigniewa Wodeckiego, Andrzeja Zauchy, zespołu VOX i chyba nawet Mazowsza. Nie miało to dla mnie znaczenia, wielką przyjemność sprawiało mi słuchanie tych wykonań w naprawdę pięknych aranżacjach.
Niedawno On spytał mnie, czy wiem, kim jest Andrzej Zaucha. Odpowiedziałam, że owszem, wiem, choć nazwisko majaczyło mi tylko gdzieś w pamięci. On opowiedział mi historię jak z filmu, historię śmierci pana Zauchy, której okoliczności nie znałam, plus parę faktów o tym znakomitym piosenkarzu.
Dziś włączyłam znów moje ulubione kolędy. I co? Znów Zaucha! Najlepsze wykonanie "Bracia, patrzcie jeno", jakie w życiu słyszałam! Najlepsze - bo pierwsze? Klik!
Moja ukochana kolęda to nadal "Bóg się rodzi" (w tym wykonaniu, monumentalnym jak dzieła Pink Floyd i gmach Tate's Modern razem wzięci). A wasze?