10 grudnia 2009

Dusza na ścianie


Mieszkanie świeżo po remoncie jest puste i bezosobowe. Echo hula swobodnie po nieumeblowanych pokojach, odbija się od gołych ścian jak piłeczka pingpongowa. Urządzanie zaczyna się od podstaw: najpotrzebniejsze sprzęty, bez których nie można normalnie funkcjonować - łóżko, lodówka, kuchenka. Później dołączają te mniej potrzebne, ale przydatne, aż wreszcie pojawiają się te wszystkie nieprzydatne durnostojki i kurzołapki, czysto dekoracyjne. To chyba najprzyjemniejsze - rys indywidualizmu, przedmioty tworzące nastrój i styl, ważne dla mieszkania tak, jak buty dla wysmakowanego stroju.

Z tym czeka się najdłużej, bo te decyzje wymagają namysłu. Gołe żarówki czekają na błysk natchnienia w kwestii lamp, karnisze smętnie pobrzękują żabkami, puste półki pokrywają się kurzem, nagie ściany nierzadko w jeden wieczór porastają pajęczynami, bo natura nie znosi próżni.

Kupiliśmy pomarańczowe zasłony do naszej orientalnej sypialni. Paczka została uznana za zagubioną, po interwencji na poczcie odnaleziona w Katowicach, teraz ponoć jest w drodze. W kolejce za zasłonami czeka baldachim (już wybrany) i lampa wisząca (pomysłów brak). Ściany powolutku zaludniają się kolejnymi ramkami. Lubię wyobrażać sobie, że postacie ze zdjęć i obrazów ożywają w nocy i bawią się wszystkie razem: święty z greckiej ikony prosi do tańca nieśmiałą dziewczynę z obrazu autorstwa Jego Siostry i pląsają razem w bambusowym lesie Arashiyama. Na ten widok cztery nasze czarno-białe sobowtóry stroją dziwne miny, a Jimi Hendrix niewzruszenie odwraca natchniony wzrok.

Powoli wypędzamy echo z mieszkania.