Po wczorajszym jam session w barze z rozbudowaną kartą drinków doszłam do wniosku, że jestem niemodna. Wniosek ten nasunął mi się w wyniku przemyśleń po wypiciu pierwszego drinka - zażądałam czegoś bez lodu, On przyniósł Manhattan.
Popijając ohydztwo i powtarzając sobie "sama chciałaś", podsumowałam rozbieżności między moimi upodobaniami a trendami. Wyszło mi, że jestem mocno do tyłu, ale nie na tyle mocno, żeby znajdować upodobanie w modnym vintage.
Nie pijam piwa (mam alergię i nie lubię). Od mojito, które obecnie kochają wszyscy, wolę pinacoladę, popularną ostatnio bodajże w latach 80. Nie mam konta na Facebooku - a tę nazwę odmieniają przez wszystkie przypadki moi rówieśnicy. Nie ubieram się ani w lumpeksach, ani w H&M. Nie czytam demotywatorów. Piję kwas chlebowy. Nie korzystam z Twittera ani z Blipa. Wolę Beatlesów od Lady Gagi i dawny Maanam od Paulli. Oglądam "Dawson's Creek" i "Buffy: the Vampyre Slayer" zamiast "Lost" i "Dr. House". Nie czytam Murakamiego ani Witkowskiego. Lubię gotować, sushi mi nie smakuje.
W zasadzie jedyną modną rzeczą, jaką robię, jest blogowanie... Hmmm...