8 kwietnia 2010

Modnie


Muszę się gdzieś wywnętrzyć, no muszę. A blog od tego jest, nie?

Mama była tak uprzejma i we wtorek zabrała mnie i Siostrę do centrum handlowego. Siostra wyszła z batalii z sieciówkami zwycięsko, z wszystkimi rzeczami, po które się wybierała. (Doprawdy nie wiem, jak zdołała znaleźć czarny trencz i proste dżinsy.) My z Mamą chodziłyśmy po sklepach coraz bardziej skwaszone.

A czemu? Bo moda zatacza koło. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że obecne trendy żadnej z nas nie odpowiadają. Bieliźnianych kolorów i fasonów nie lubiłyśmy nigdy, a bledziuch taki jak ja w pastelach wygląda źle. Lata 80 i 90, czyli leginsy i długie t-shirty wyglądają dobrze na osobach z figurą nastolatki, a nie na nas, nobliwych posiadaczkach ćwierć- i półwiecza. Militarne inklinacje to zupełnie nie moja bajka. Styl hippie Mama przerobiła już gruntownie w czasach studenckich, ja go co roku chętnie zapraszam do mojej szafy, tylko co z tego - poliester nosi się obrzydliwie, a w popularnych tunikach-namiotach mogę spokojnie siadać w tramwaju na miejscu dla kobiety ciężarnej.

Tkaniny, jak wspomniany już poliester czy inne sztuczności, pięknie wyglądają na zdjęciach. W naturze przypominają fartuchy kucharek z mojego przedszkola. Półprzezroczyste dzianiny produkcji Azjatyckiej nie sprawdzają się nawet jako piżamy. Bawełenka o gramaturze muślinu wymaga dziadkowego podkoszulka nawet pod zwykłą bluzeczkę.

Gdzie są dżinsowe dzwony? Gdzie te intensywne niebieskości, podobno hit sezonu? Gdzie ołówkowe spódnice..?

Pozostaje odwiedzić krawcową... I podziwiać zdjęcia szafiarek, zgrzytając zębami z zazdrości.