Kiedyś chodziłam do szkoły muzycznej. Po trzech latach motywowania do dalszych ćwiczeń metodą wyliczania mi, co robię źle (a źle robiłam wszystko) zrezygnowałam z gry na skrzypcach. Z matematyki przez całą podstawówkę miałam czwórkę. W ósmej klasie okazało się, że czwórka była po to, żebym nie osiadła na laurach (z pozostałych przedmiotów miałam piątki). Przed maturą drżałam o ocenę z polskiego, bo nauczycielka nie chciała, żebym przestała się uczyć, i do ostatniej chwili "groziła mi" oceną nieuprawniającą do zwolnienia z egzaminu ustnego.
Przykłady motywowania przez niedocenianie można by mnożyć. Wielu ludziom "u władzy" wydaje się, że jeśli kogoś pochwalą za dobrze wykonaną pracę, to taki uczeń czy pracownik zasiądzie na tronie dumny z siebie i już więcej palcem nie kiwnie. Dlatego autorytet najczęściej buduje się poprzez wytykanie błędów i ochrzan o różnym stopniu natężenia - "metody kija".
Tymczasem umiejętna pochwała jest najlepszą motywacją, jaką można wymyślić. Dobry nauczyciel, szef czy manager powinien być też po trosze psychologiem, by móc wyczuć, co na danego ucznia lub pracownika najlepiej zadziała: publiczna pochwała, premia finansowa czy prywatna rozmowa o sukcesach. Właściwie zmotywowany człowiek ma ochotę iść semper in altum. Warto się postarać.
15 czerwca 2010