8 grudnia 2010

Dzień 18 - coś, czego nigdy nie jadasz


Frutti di mare.

Moje pierwsze wspomnienie: niemiecka IKEA, Tata kupujący ośmiornice kurczowo przyssane do wewnętrznych ścianek słoika, i sercówki w zalewie. (Wiedziałam, że to sercówki, bo zbierałam wtedy muszle.) Kolejne: raki na Mazurach. Były obiektem polowań okolicznej dzieciarni - oczywiście po dokładnych oględzinach wrzucało się je z powrotem do wody, raki w Polsce są pod ochroną. Kolejne: winniczki jedzone z czosnkiem w "Sadze o Wiedźminie" - i plaga winniczków w ogrodzie mojej Mamy. Kolejne: prezent z Florencji, makaron w kształcie penisów, barwiony na czarno.

Ja uczuciowa jestem. Trudno mi jeść coś, co jeszcze chwilę wcześniej było żywe i co wygląda zupełnie jak żywe. (I co nosiło imię, które wspomina się przy posiłku, ale to na szczęście nie dotyczy owoców morza.) No i wreszcie - próba krewetkowa skończyła się wysypką.

Przyłącz się do akcji!