6 maja 2011

Stalaktyt


Wczoraj raniutko obudził mnie dziwny dźwięk - podejrzanie podobny do wody ściekającej na panele... To niestety nie był sen, sąsiedzi nas lekko zatopili (co uznaję za karę za pychę - bo podczas zeszłorocznej powodzi nie łączyłam się w bólu z poszkodowanymi, tylko z zadartym nosem oznajmiałam: "Nam powódź nie grozi!"). Wszystko szybko wyschło, jedynie w łazience został fragment mocno spoconego sufitu. Nie chce wyschnąć, wręcz przeciwnie, kapie niestrudzenie.

Obserwując fascynująco monotonną i niezmienną wędrówkę kolejnych kropel po suficie, On popadł w niemal filozoficzną zadumę, zastygnąwszy nieruchomo opierając się o grzejnik.

- Chodźmy stąd, nie będziemy patrzeć, jak woda nam ścieka - pociągnęłam Go za rękę.
- Myślisz, że do rana wyrośnie na tym stalaktyt? - zagadnął mnie poważnym tonem On.