23 grudnia 2013

Moje 5 ulubionych zwyczajów świątecznych


"Tak lubię święta, choć są tylko raz do roku. Ja kocham święta - i święty spokój!"
1. CHOINKA

Z dzieciństwa pamiętam jeszcze wspólne robienie ozdób. Może uda mi się wskrzesić tę tradycję, kiedy sama będę miała dzieci - oby były utalentowane manualnie! Odkąd podrośliśmy, wieszamy po prostu bombki. Stroimy wszyscy razem, sprzeczając się raczej dla zasady o to, komu to lepiej idzie. Dekorowanie domu na święta, czego ukoronowaniem jest przystrojenie drzewka, to wyjątkowo przyjemna czynność. Niecierpliwie czekam na moment, w którym to będzie tylko na mojej głowie... 

2. KOLĘDY

Niestety, nasze rodziny nie są zbyt muzykalne. Ja ze swoją szkołą muzyczną i chórem szkolnym, a On ze swoją gitarą jesteśmy rasowymi wyrodkami. Kolęduję więc sama - co też mam nadzieję kiedyś zmienić. Ale za to wszyscy słuchamy świątecznej muzyki, a niektórzy nucą sobie fałszywie pod nosem. I nawet fałszowanie uwielbiam!

3. PUSTY TALERZ

Ten piękny zwyczaj, korzeniami tkwiący głęboko w przedchrześcijańskich wierzeniach i zaadaptowany do religijnego wymiaru świąt, w wielu domach niestety umarł w zderzeniu z trudnościami lokalowymi. U nas też, odkąd pamiętam, jest za mały stół, żeby stawiać na nim dodatkowe, puste nakrycie. Jednak w wymiarze symbolicznym zawsze mamy puste miejsce przy stole. Wspominamy tych, których nie ma już z nami i zapraszamy tych, którzy w przeciwnym wypadku spędzaliby święta samotnie.

4. JAKA WIGILIA, TAKI CAŁY ROK

24 grudnia nie wolno się kłócić ani psocić, żeby nie zauroczyć całego nadchodzącego roku. Kiedy byłam mała, myślałam sobie, że to świetnie urządzone - cały rok czekać na pierwszą gwiazdkę, jeść moje ukochane pierogi i rozpakowywać prezenty. Pamiętam jeszcze, że ktoś kazał mi kiedyś dmuchać na krzesło, zanim na nim usiądę, żeby nie urazić zbłąkanej duszy, która je zajęła. Też piękny, wzruszający zwyczaj.

5. JEDZENIE!

Nigdy nie ma 12, ale i tak się najadamy po uszy. Wszystko, co przygotowujemy, ma w sobie jakiś składnik o dogłębnie pogańskiej symbolice: ryby, mak, grzyby, miód czy orzechy. No dobra, wszystko poza sałatką jarzynową, zwaną po śląsku szałotem. Robimy keks według przepisu babci, uszka a la prababcia, a anegdota o makowcu po pszczyńsku* powtarzana jest co roku. Zachwyca mnie ten synkretyzm oraz to, że zjadam kolację tak podobną do tej, jaką przygotowywali moi pra-pra-pradziadkowie.

* Mój Tata miał dwie babcie: jedną z Pszczyny, drugą z Jaworzna. Jaworzniańska była bardzo oszczędna, więc jej makowiec miał cieniutkie pasemko maku i grubą warstwę ciasta, a w Pszczynie odwrotnie. My robimy po pszczyńsku!


W tym temacie także: