foto: http://www.fibers.com/ |
Po mieście jeździ najwięcej typów pośrednich, którzy jako niesprawiający kłopotów są praktycznie niedostrzegalni. Pojedyncze przypadki nieznające przepisów bądź je lekceważące przyczyniają się jednak do kiepskiego obrazu rowerzystów w oczach innych uczestników ruchu.
Dlaczego tak jest? Myślałam o tym ostatnio przy okazji warsztatów doskonalenia miejskiej jazdy na rowerze, na których byłam. Myślałam bardzo intensywnie, jaki jest powód tego, że muszę się dokształcać, bo wciąż natykam się na nowe sytuacje. I już chyba wiem.
Raz - zdawałam egzamin na kartę rowerową wyłącznie teoretyczny. Trzy pytania, z czego na jedno (o sygnały dawane przez policjanta) nawet nie odpowiedziałam prawidłowo. Znaki i zasady ruchu wykułam na pamięć. Potem przez dobre 5 lat zsiadałam z roweru przed skrzyżowaniem i przeprowadzałam rower przez przejście, bo bałam się sama skręcać w lewo. Bałam się, że kierowca mnie nie zobaczy, jak będę na samym środku skrzyżowania, i że przez zwykłą nieuwagę potrąci mnie. Bardzo logiczne, prawda? Kierowca musiałby być ślepy jak kret, żeby nie zobaczyć rowerzysty na środku skrzyżowania! A że z rodzicami na wycieczki rowerowe jeździliśmy raczej do lasu, do parku, nie po drogach publicznych, to nie miałam gdzie przećwiczyć tego manewru. Lęk nakręcał się sam - im mniej jeździłam, tym bardziej się bałam, więc tym mniej jeździłam.
Wniosek: gdybym musiała przed zdaniem egzaminu na kartę rowerową wyjeździć te ileś godzin po mieście, tak jak kandydaci na kierowców, na pewno czułabym się pewniej. Zwłaszcza w wieku 12 lat.
Dwa - 15 lat temu infrastruktura rowerowa wyglądała inaczej. Zwłaszcza w mieście 60 tys. mieszkańców. Drogi dla rowerów znałam z Niemiec, ale z pozycji pieszego. Za to nie zetknęłam się wcześniej z kontrapasami, śluzami rowerowymi, buspasami, idiotycznymi progami spowalniającymi, wielokierunkowymi rondami, które tak naprawdę rondami nie są, ulicami szybkiego ruchu w środku miasta i tym wszystkim, co jest teraz standardem i moim chlebem powszednim w Krakowie. Na początku się w tym całkowicie gubiłam i popełniałam mnóstwo błędów.
Wniosek: gdyby można było wykupić sobie jazdy po mieście na rowerze z instruktorem, tak jak jazdy samochodem (wielu kierowców to robi!), na pewno czułabym się pewniej.
Trzy - gdyby nie internet, nie nadążyłabym. Telewizji nie mamy, radio wyłączam przed pełną godziną, żeby nie słuchać wiadomości - a trudno, żebym co roku kupowała nowy Kodeks Drogowy i czytała go od deski do deski. Większość jego zapisów i tak mnie, jako rowerzystki, nie dotyczy, a wiele jest po prostu niezrozumiałych dla zwykłego człowieka. O zeszłorocznej zmianie przepisów trąbiły wszystkie strony okołorowerowe, a w sieci pojawiło się sporo wyjaśnień typu "co te zmiany oznaczają dla ciebie". I bardzo dobrze, bo suche formułki to jedno, a praktyka to coś zupełnie innego.
Wniosek: gdyby w szkołach co roku mówiło się o przepisach w kontekście ich praktycznego zastosowania, oraz podkreślało, że od znajomości kodeksu ruchu drogowego zależy nasze bezpieczeństwo (także jako pieszych), na pewno wszyscy czulibyśmy się pewniej.
A na deser - relacja z krakowskich warsztatów i mitologia rowerowa. Polecam lekturę wszystkim, którzy ze strachu przed samochodami jadą po chodniku.