24 września 2008

"Mamma Mia!"



Ło matko! Uwielbiam musicale. Podoba mi się przerysowanie, z przymrużeniem oka patrzę na naiwną fabułę, toleruję kicz. Wszystko dla tych emocji, dla tej radości, która zapiera dech w piersiach i każe jeśli nawet nie wstawać i tańczyć, to chociaż przytupywać do rytmu i szeroko się uśmiechać, nie zważając na ciemności w kinie.

"Mamma Mia!" całkowicie spełniła moje wymagania. Cudowne, idylliczne krajobrazy greckiej wyspy (a właściwie trzech - Skiathos, Skopelos i Damouhari) - tak różne od tego, co widzimy obecnie za oknem. Muzyka Abby w nowej, bardzo sympatycznej aranżacji. Kostiumy - kwintesencja estradowego musicalowego jarmarku. Zaskoczyło mnie nawet coś, co z definicji powinno być przewidywalne - a mianowicie fabuła.

Dla czego warto?
- dla Knowin' me, knowin' you zamiast marsza weselnego,
- dla tańca synchronicznego bandy mężczyzn ubranych w slipki i płetwy,
- dla tańców w fontannie.

I jeszcze dla kilku innych scen, których tu nie opiszę, żeby nie spoilować.
Po prostu... Ja chcę jeszcze raz!

Mamma Mia!, Wielka Brytania - USA - Niemcy 2008