Dziś przy okazji wizyty w Sanepidzie zrobiłyśmy sobie z Pchełką spacerek po krakowskim Kazimierzu. Zaglądałyśmy do knajpek, degustowałyśmy kawę, przypominałyśmy sobie twórczość Endziora... Bardzo miłe popołudnie.
Zajrzałyśmy także do piekarni francuskiej, gdzie kupiłam bagietkę, po czym napisałam Mu SMSa, żeby broń Boże nie kupował pieczywa. Bagietka, jak wiadomo, leżeć odłogiem nie może.
- I gdzie to pieczywo, które niby kupiłaś? - wybrzydził się On po moim powrocie.
- No, tutaj. Bagietka z piekarni francuskiej.
- Ale miałaś kupić PIECZYWO. Gdzie ono jest?
- Kupiłam bagietkę, kochanie...
- Bagietka to nie pieczywo. Nie da się nawet porządnej kromki z niej ukroić - zaczął marudzić On. - Myślałem, że kupisz pieczywo. A Ty zakazałaś mi kupować i kupujesz bagietkę. Która nie jest pieczywem. Nie lubię bagietek. Wiesz o tym dobrze.
- Oj, nie marudź już - dałam Mu buziaka. - O. Pachniesz bagietką.
- Ależ skąd! - zrobił niewinną minę On. - To nie bagietka, tylko piwo!