Słynna w naszej rodzinie jest anegdota o tym, jak to poszłam święcić pokarmy po raz pierwszy w życiu. Miałam wtedy może z pięć lat. Standardowy zestaw przygotowany przez Mamę został pieczołowicie umieszczony w koszyczku, po czym obie udałyśmy się w stronę kościoła, zahaczając po drodze o grób rodzinny.
Był piękny dzień, a ja byłam z siebie tak dumna, jak musiał być dumny Czerwony Kapturek, kiedy szedł do swojej babci. Wymachiwałam wesoło koszyczkiem, raźno maszerując przez cmentarz.
Tuż przed kościołem zagadnął nas znany mi z widzenia pan, z zapytaniem, czy nie zgubiłyśmy czasem chleba i kiełbasy... Które znalazł na ścieżce idąc za nami...