A właściwie "nowe windows". Ostatecznie pozbawiono nas wyjących okien i wstawiono nowe, superszczelne. Oczywiście wiązało się to z całkowitą demolką mieszkania, podczas której szary pył osiadał bezgłośnie na każdej względnie poziomej powierzchni tudzież wciskał się we wszystkie możliwe szczeliny. Dziś rano nawet grysik smakował mi jakoś pyliście.
- Kutwa - oznajmił z namaszczeniem On, kiedy siedzieliśmy na kanapie ustawionej przodem do okna balkonowego, podziwiając efekty pracy fachowców - ogryziony tynk, piankę montażową wypływającą malowniczymi kaskadami spod nowego parapetu oraz pomazane paluchami szyby.
- Co? - przestraszyłam się leciutko.
- Kutwa. Tak się nazywa to coś, co trzyma okno.
- Nie kutwa, tylko KOTWA...
Przy okazji witam nową kategorię wpisów pt. remont. Męczę wszystkich wkoło wzorami kafli, tapetami, próbkami tkanin i wyższością parkietów olejowanych nad lakierowanymi - to i Was troszkę pomęczę. Od czego się ma bloga.