Kiedy dziś rano weszłam do kuchni, usłyszałam stukanie. Jakieś takie nieskoordynowane, jakby się co małego miotało. Zdenerwowałam się - kto by chciał mieć coś małego miotającego się po kuchni? Po chwili przyniosłam Mu winowajcę: wiszący przy nieotynkowanym jeszcze oknie pasek jakiejś folii z kawalątkiem tynku na końcu.
- Co to jest? - zbaraniał On.
- On mnie przestraszył. Ukarz go.
- Dobrze - zgodził się On. - Będzie razem ze mną oglądał Star Treka - dodał, wieszając tynk przed monitorem.
- Sądzisz, że to odpowiednia kara? Musisz być bardziej surowy! Pomyśl, co to będzie, jak przyślę do ciebie naszego syna, mówiąc mu: "Kajetanku, byłeś niegrzeczny, więc idź do tatusia i niech on cię ukarze"?
- ... - zamilczał wymownie On.
- Nie. Nie powiem do niego "Kajetanku", jak będę zła. Powiem jak w książkach Montgomery: Kajetanie Stanisławie Kuferek - dodałam nieco odpływając od tematu rozmowy. - A nie, bo tak to się na ślubie mówi. Tadeuszu Wieńczysławie Kuferek, biorę sobie ciebie za męża...
- Mówi się tylko z jednym imieniem - zauważył On.
- Z jednym? Jak to z jednym? To będziesz musiał powiedzieć Kaju Kanas, biorę sobie ciebie..? - rozżaliłam się.
- No tak.
- Ale nie da się tego zmienić? Żeby było z trzema imionami? Kaju Bombalino Otylio Kanas?
- Nie da się. A czemu chcesz zmienić?
- Bo to brzmi jakoś... Za krótko. I przez to mało poważnie.
- Ale ty nie jesteś poważna, kochanie... - zauważył spokojnie On.
- No... nie, ale będę, jak będziemy brać ślub!
Imiona i nazwiska zostały, rzecz jasna, zmienione.
13 czerwca 2009