30 kwietnia 2010

Food miles


Post Krytyka o nowalijkach sprowadzanych zza mórz i oceanów przypomniał mi o ciekawej kwestii, z jaką zetknęłam się przy okazji implementacji idei Slow Food w moje codzienne życie.

Jednym z założeń Slow Foodu jest wspieranie rynków lokalnych poprzez kupowanie i spożywanie produktów wyprodukowanych możliwie blisko miejsca, w którym mieszkamy. W praktyce oznacza to znalezienie najbliższej piekarni, masarni, mleczarni i konsekwentne zakupy ich wyrobów. Kupując żywność importowaną czy sygnowaną przez wielkie korporacje mamy niemalże gwarancję, że przejechała ona setki kilometrów, które obarczają ją dużym ładunkiem tzw. food miles, czyli energii zużytej na transport.

Oczywiście w przypadku niektórych produktów trudno wspierać rynki lokalne - w Polsce na przykład nie hoduje się kawy, herbaty, kakao, ryżu i wielu innych rzeczy, które są dla nas chlebem powszednim. Nie namawiam jednak nikogo do rozpoczęcia hodowli ryżu na balkonie! Liczenie food miles wystarczy zacząć od pojemnika na chleb.

I tu niespodzianka - bo może się okazać, że najbliższe piekarnie dostarczają pieczywo na przeciwległy koniec miasta, a do osiedlowego spożywczaka chleb przyjeżdża z sąsiedniego województwa. Tak jest na przykład w krakowskiej dzielnicy Krowodrza. Warto to sprawdzić, jeśli nie piecze się samemu czy nie kupuje bezpośrednio w miejscu produkcji - wystarczy spytać w sklepie o dostawcę pieczywa.

Ja mam szczęście - do najbliższego sklepu spożywczego pieczywo dostarcza piekarnia Grzegorza Krupy, produkująca między innymi naturalny chleb na zakwasie, który cieszy się rekomendacją Slow Food Polska.