27 listopada 2010

Dzień 6 - smak, który przenosi w inne miejsce


Cydr.

Już kiedyś pisałam o mojej synestezji smakowo-zapachowo-kolorystycznej. Nie jest to zbyt oryginalna przypadłość, wszak Marcel Proust i jego słynne madeleines cierpieli na to samo... Trudno mi było wybrać coś z moich wspomnień, bo byle pizza z sieciówki przypomina mi moje pierwsze randki z Nim. Ale że tegoroczna wycieczka do Francji była dla mnie niesamowitym przeżyciem i zostawiła tylko jedno pragnienie: WRÓCIĆ TAM - to wybrałam cydr.

Ten normandzki, delikatnie gazowany, z niedużą zawartością alkoholu, ot taką tylko, żeby przyjemnie zaszumiało w głowie, piliśmy codziennie. Najmilej wspominam wyprawę do domu Moneta w Giverny, małym miasteczku w pobliżu Rouen. Przez cały dzień nosiliśmy wielką, ciężką torbę z dwiema bagietami i dwiema buteleczkami cydru. Na terenie ogrodu Moneta nie wolno urządzać pikników, więc znaleźliśmy zaciszne miejsce już poza nim, nieopodal głównej drogi, przez którą przewalały się tłumy turystów. A później udowadniałam Mu, że jestem trzeźwa, stając na jednej nodze.

Przyłącz się do akcji!