15 kwietnia 2011

Hoja


W prezencie "na nowe mieszkanie" Jego Siostra podarowała nam sadzonkę cytrusa zwanego pomelo, którą sama wyhodowała z pestki. On bardzo się przywiązał do tej roślinki. Dzięki Jego determinacji (którą On przejawiał raczej biernie, zaś ja jako Naczelny Ogrodnik, czynnie) pomelo przeżyło inwazję mszyc oraz dwa desanty przędziorków. Niestety nie wyszło z tego bez szwanku, wielokrotnie zrzucało liście do zera i marniało w oczach. Obecnie przedstawia sobą widok dość opłakany - długi bezlistny pęd okraszony kolcami, z niewielką miotełką liści na czubku.

Moim zielonym ulubieńcem jest z kolei hoja, którą przywiozłam z domu i która po latach bezsensownej egzystencji jako jednopędowa roślinka wyrosła na zasłaniającą pół okna Adelę, kwitnącą obficie i regularnie (ku Jego alergicznej rozpaczy).

- Muszę kupić nową doniczkę dla pomelo - westchnęłam widząc odsłonięte korzenie.
- Zdecydowanie! - przytaknął On energicznie. (Gdyby chodziło o inną roślinę, usłyszałabym zapewne obojętne "uhm".)
- Mogłabym wziąć jakąś większą z tych, które już mamy, ale chcę mu kupić inny fason doniczki. Tę co ma hoja - zakomunikowałam nieco niegramatycznie, w myślach upychając w terminarzu wyprawę po doniczkę.
- Doniczkę co ma hoja?! - zdumiał się On. - To są takie doniczki? Z hojem?