Mam bardzo słabą głowę, co wbrew pozorom jest zaletą, a nie wadą. On z tego względu bardzo kontroluje, żeby zawsze sobie nalać więcej wina, reglamentuje mi herbatę z rumem, kiedy nie jestem chora, a w knajpie przynosi mleko, kiedy uzna, że z procentami dla mnie koniec. Troszczy się, bo oboje nie wierzymy, że "mocną głowę" można zdobyć poprzez regularne "zalewanie pały".
Wczoraj chciałam się rozgrzać herbatą z rumem, ale On przyniósł mi wiśniówkę. Zwykle mieszamy ją z sokiem (ja najbardziej lubię z bananowym), ale tym razem soku nie było. On mi nalał.
- Pij! - polecił krótko. Łyknęłam posłusznie.
- Ależ to jest ohydne solo - skrzywiłam się.
- Bo wiśniówkę się pije szybko. Pół kieliszka naraz.
- I mam tak wypić? A czym zagryzę? - zaprotestowałam słabo.
- Tu masz żelki - podsunął mi On.