24 października 2011

Potocznie w internecie, czyli o ekspansji dopełniacza


Koniec języka 
Mam na imię Olga i jestem ortofaszystką - tak bym zaczęła swoje spotkanie w klubie AO (Anonimowych Ortofaszystów). To jedna z moich wad, z którymi uparcie walczę. Samo zwracanie uwagi również na formę, nie tylko na treść, wadą nie jest - a nawet przydaje mi się w życiu! - ale uporczywe i nałogowe poprawianie innych: owszem.

Niemniej od kilku lat obserwuję panoszące się po sieci tzw. ekspansywne końcówki -a. Internauci zakładają tampona, leczą zęba, pomstują na pękniętego kondoma, wysyłają maila, prowadzą bloga, jedzą loda, wykorzystują mema, przygotowują antrykota, a ja czekam, kiedy dziewczyny będą martwić się o spóźnionego okresa, a na blogach kulinarnych będą przepisy na torta (bo na biszkopta już są).

Z czego to wynika?
Z potocznego ujednolicenia żywotności rzeczowników. W bierniku kończące się na spółgłoskę rzeczowniki ożywione (np. kot, ptak, człowiek) potrzebują końcówki: karmimy kota, obserwujemy ptaka, ścigamy człowieka. Nieożywione tej końcówki nie mają, ale zyskują ją czasem, bo komu by się chciało analizować, czy coś żyje, czy nie żyje. I nie ma w tym nic złego, jeśli to potoczne - w rozmowie zwykłej czy sieciowej przez komunikator, na portalu społecznościowym, w nieformalnym mailu albo nawet na forum. Pod wpływem złości na pęknięty kondom nie każdy potrafi wyrażać się literacko.

Ale są serwisy czy blogi zwane profesjonalnymi*. Prowadzą je osoby, które piszą zawodowo: dziennikarze, publicyści czy po prostu blogerzy z wieloletnim stażem, nierzadko cytowani w tradycyjnych mediach. I oni już, moim zdaniem, powinni zwracać uwagę na formę swoich wypowiedzi, zwłaszcza że taka notka rzadko powstaje "na gorąco". Przyjęło się już, że używamy w sieci zwrotów potocznych, ale gramatyka niech będzie normalna i poprawna, jak choćby w prasie. Zwykle jest czas, żeby zerknąć do słownika czy wręcz rozejrzeć się po tekście w poszukiwaniu wyrazów podkreślonych czerwonym wężykiem.

Albo wbić sobie do głowy, że póki co kończące się na spółgłoskę rzeczowniki nieożywione w bierniku są... bierne. Nie proszą się o żadne końcówki. Zakładamy tampon, leczymy ząb, złościmy się na pęknięty kondom, wysyłamy e-mail, prowadzimy blog (tak!), jemy lody, wykorzystujemy mem, przygotowujemy antrykot. 
I mamy kota! Wiadomo, dlaczego.

Wyjątkiem są nazwy tańców (tańczę walca), nazwy gier (lubię brydża), nazwy monet, z wyjątkiem grosza (chcesz dolara?), nazwy wyrobów fabrycznych (kupiłem Opla, palę Camela), nazwy figur szachowych i kart (zbiłem ci króla, mam waleta) oraz nazwy grzybów i owoców (obrałem arbuza, zjadłem banana, znalazłem borowika), a także produktów spożywczych (jem pączka, kroję kotleta). --> Uzupełnienie dzięki Aleksandrze i podanej przez nią stronie. Usus pokazuje, że również niektóre urządzenia się "ożywiają" w odmianie - masz smartfona? podaj mi netbooka, muszę doładować laptopa (ale odbieramy telefon, nie telefona, i włączamy komputer, nie komputera).


* Z 16 grudnia 2011 - w serwisie Gazeta.pl pojawił się artykuł, do którego wiódł następujący link ze strony głównej:
Ale nie od dziś wiem, że ten portal ma wyjątkowo kiepskich dziennikarzy. Nie chcieli mnie zatrudnić, o czymś to świadczy, prawda?

PS. Nie jestem językoznawcą, dlatego z góry przepraszam za wszelkie uproszczenia i niedociągnięcia merytoryczne w powyższym tekście. Widzisz błąd? Poświęć minutę i powiedz mi o tym w komentarzu.