5 grudnia 2011

Torebko, daj głos!


Podobno zawartość kobiecej torebki wiele mówi o osobowości jej właścicielki.

Zrobiłam poniższe zdjęcie na konkurs Wysokich Obcasów, ale ostatecznie go nie wysłałam. Powód był prosty: trochę było mi wstyd, bo zawartość mojej torebki zdradza, że cierpię na hipochondrię, narcyzm, pisanioholizm i tisanomanię... I kilka innych poważnych dolegliwości.


Czekolada - na wypadek nagłego spadku energii. Ta jest kokosowa, bardzo lubię.

Kalendarz - bez niego jak bez ręki. Korzystałabym z tego w telefonie, gdyby był lepiej zaprogramowany. Na 2012 mam turkusowy z Audrey Hepburn, ze "Zwierciadła".

Notes - konieczny przy pisaniomanii. Często zapisuję w nim szkice postów w blogu (dawniej robiłam to w telefonie, ale jego przeglądarka ostatnio przestała być kompatybilna z Bloggerem), różnego rodzaju obserwacje, wiersze, ważne informacje, listy książek do przeczytania i tak dalej. Ten notes jest już stary, na urodziny dostałam dwa nowe, więc mogę spokojnie pisać. I pisać...

Chusteczki - tak, to hipochondria. Mam ciągle katar. Swoją drogą, tej firmy (Kleenex) nie polecam.

Butelka z wodą - designerska butelka, którą kupiłam tylko dlatego, że była mała i z twardego plastiku (podobno taki plastik nadaje się do wielokrotnego użytku), wypełniona przefiltrowaną kranówką. Jej posiadanie jest objawem narcyzmu - gdzie jej nie wyciągnę, wszyscy od razu się interesują i jestem w centrum wydarzeń (co nie znaczy, że to lubię).

Portfel - ogromny, tymczasowy, ale wygodny.

Zapałki - nie palę, więc nie mają do towarzystwa papierosów, ale same z siebie się przydają. Dawniej zamiast nich była zapalniczka, ale niestety przestała działać, kiedy uprałam ją przypadkiem w pralce.

Balsam do ust Tisane - używam go od 13 roku życia. Okazjonalnie zdradzałam (pomadki Nivea i Bebe, a nawet koszmarnie droga Neutrogena, osławiony Carmex, owocowe Body Shopu) - ale nic nie jest lepsze. Usta smaruję nim na co dzień, a kiedy jestem chora, to jeszcze poocierany chusteczkami nos. Produkują też w sztyfcie.

Słuchawki - pudełko-zwijaczka po słuchawkach Sennheiser, same słuchawki Creative. (Em-pe-drei-spieller tej samej firmy podczas robienia zdjęcia ładował się.) Dzięki pudełku nawet tanie douszne "pchełki" długo działają bezawaryjnie.

Kosmetyczka, a w niej bibułki matujące, minitusz do rzęs, puder w kamieniu, wilgotne chusteczki, szminka, zapasowy balsam do ust i zestaw do mycia zębów Jordan GO!. Przezorny zawsze ubezpieczony.

Centymetr - służy do mierzenia, ale też do zabawiania przypadkowo napotkanych kotów.

Pudełeczko - zawartości można się domyślać. (Nie jest nielegalna..!)

Cukierki - tu Juicyfuls malinowe, ale to się zmienia. 

Guma do żucia - nie zawsze jest jak umyć zęby, a trzeba.

Telefon - szczerze go nienawidzę, bo nijak nie umiemy się dogadać. Filcowy brelok w kształcie ptaszka zrobiłam sama.

Maść kamforowa - zwana przez aptekarzy Świątynią Niebios, a przez niektórych Maścią Tygrysią, Tygrysim Pazurem, Kotkiem albo Mysią Cipką. (Pardon le mot.) Dobra na ból głowy. Zwykle noszę ją w woreczku z lekami, hipochondria musi się czymś karmić.

Żel do mycia rąk - nie mam jakiegoś fioła na punkcie bakterii, ale czasem trzeba coś zjeść, a wokół brakuje czystej wody.

Krem do rąk - noszę, żeby uspokoić sumienie. Moje dłonie wyglądają strasznie, bo ciągle zapominam ich smarować.

Pióro, ołówek i długopis - do zaspokajania pisaniomanii.

Pendrive - ginie ciągle, cholerstwo.

Lusterko ze szczotką - bo narcyzm.

Ciepła sowa - ogrzewacz chemiczny. W kształcie sowy, bo ja uwielbiam motyw ptaszków.