14 lipca 2012

Zsiadam, acz niechętnie


W Krakowie toczy się ostatnio ożywiona dyskusja na temat zsiadania z roweru przed przejściem dla pieszych, zwanym popularnie pasami lub zebrą. Rejtani różnych opcji drą na sobie szaty krzycząc: "Zsiadajmyż wraz!" lub "Za nic nie zsiadajmy!", a facebookowicze ostrzegają się nawzajem: tam schodźcie, bo łapią.


Kolejni nieschodzący działacze rowerowi wypełzają niechętnie z cienia, a schodzący marszczą na ten widok brwi i przypominają o naczelnej zasadzie, jaką jest bezpieczeństwo. Bo rower to nie tylko rozrywka i przyjemność - w mieście to zwyczajny środek transportu, a każdy rowerzysta jako uczestnik ruchu musi przestrzegać przepisów.


Wierzę w kodeks drogowy
No właśnie - bezpieczeństwo. O tym myślę, kiedy wskakuję na siodełko i pomykam na moim stalowym rumaku. Nie o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do celu, tylko żeby zrobić to w jednym kawałku, nie uszkadzając nikogo ani niczego po drodze. (Choć jestem spokojniejsza, od kiedy wykupiłam OC dla rowerzystów. Kosztuje to niecałe 6 zł miesięcznie!)
Głęboko wierzę, że przepisy skonstruowano dla zwiększenia bezpieczeństwa mojego i pieszych (oraz kierowców), dlatego robię wszystko, żeby ich nie łamać. W tym - schodzę z roweru przed przejściem dla pieszych. Sytuację ułatwia mi fakt, że mam takich przejść na codziennej trasie DWA. Wynika to z faktu, że jeżdżę po jezdni albo po drodze dla rowerów - ten drugi typ po mojej stronie miasta jest zawsze połączony z przejazdem dla rowerów, biegnącym równolegle do zebry. Gdybym po tej samej trasie jechała chodnikiem, miałabym do pokonania 6 przejść, może więcej. Warto pamiętać, że dla rowerzysty jest jezdnia lub DDR, chodnik tylko w wyjątkowych sytuacjach. Wtedy liczba dylematów związanych z przejazdem przez przejścia mocno zbliża się do zera.

Dlaczego zsiadać?
Schodzę więc z tego roweru dwa razy dziennie. Przykładnie. Dlaczego to robię? Są zasadniczo dwa powody: pierwszym jest bezpieczeństwo pieszych. Nawet jeśli jadę bardzo powoli, jest duża szansa, że ktoś będzie obok prowadził pieska, a ja mu tego pieska uszkodzę. Albo dziecko, to jeszcze gorzej. Rower ma dużo większą masę niż idący człowiek i dlatego nie można go zatrzymać praktycznie w miejscu. A jak tłum leci przez przejście, żeby się nie spóźnić na tramwaj czy autobus, to na nic nie patrzy. Więc idę w tym tłumie i prowadzę rower. 
Drugim powodem jest prozaiczny lęk przed karą. Za przejazd przez pasy kary finansowe są dotkliwe, a z niewiadomych powodów straż miejska w tym przypadku rzadko korzysta z możliwości pouczenia zamiast wystawienia mandatu. Dlatego zsiadam zawsze na Dietla, nawet jeśli nie ma pieszych, bo wiem, że mogą się czepić. A ja bardzo nie lubię, jak się mnie czepiają. Mój portfel też tego nie lubi.

Flaga na maszt, rower jest nasz!
Nie zsiadam, kiedy jadę w nocy, a na skrzyżowaniu nie ma żywego ducha. Bo mimo ufności w kodeks drogowy staram się go interpretować rozsądnie, z myślą o innych uczestnikach ruchu. Kiedy jestem całkiem sama na drodze, mogę pozwolić sobie na chwilę zapomnienia o zasadzie prawej ręki i uważaniu na pieszych...