14 grudnia 2012

Pierwsza jajecznica



Niedawno pod którymś z archiwalnych postów znalazłam komentarz o treści "nie dość, że jesteś ładna, to w dodatku umiesz gotować!".

Pozwolę sobie pominąć kontekst (niedługo później autor poprosił o skasowanie komentarza, bo pomyliły mu się blogi...), bo chociaż nie nadawałabym się na master chefa ani na miss niczego, to mimo wszystko jakoś umiem gotować.


Nie urodziłam się z tą umiejętnością. Tak jak wszystkiego, musiałam się tego nauczyć, przy czym uważam, że jest to tak samo proste jak nauczenie się oporządzania własnej osoby. Żadna filozofia, nie trzeba do tego posiadać talentu, wystarczy po prostu spróbować i nabrać wprawy. 

Miałam 7 lat, kiedy spróbowałam po raz pierwszy. Mieliśmy wtedy od niedawna kuchenkę elektryczną (gazowej nie wolno mi było włączać). Rodzice pracowali w ogrodzie, a ja postanowiłam zrobić im kolację. Przepis znalazłam w dziecięcej książce kucharskiej pod szumnie brzmiącym tytułem "Chodź, razem coś ugotujemy, a potem upieczemy" (mam ją do dziś!). Według instrukcji rozpuściłam na patelni masło, dorzuciłam szynkę pokrojoną w kostkę i wbiłam jajka. Następnie co jakiś czas mieszałam łopatką, dokładnie tak, jak napisali w książce. Byłam dzieckiem, które bezkrytycznie wierzyło książkom i dorosłym.


Gotowa jajecznica nie przypominała niczym żółciutkiej, puszystej masy, jaką robił mi na śniadanie Tata. Niezrażona tym faktem - w końcu zrobiłam jak kazała książka! - wlałam półsurową masę do miseczek i niezmiernie dumna z siebie zaniosłam rodzicom. "Jedz, bo się dziecko na całe życie zniechęci!" - syknęła Mama do Taty, który podejrzanie długo i niepewnie przyglądał się zawartości miski. Dla Was finał tego przyglądania się jest łatwy do przewidzenia: nieścięta jajecznica została zjedzona, a raczej: wypita, a zachwycone dziecko się nie zniechęciło.

Wręcz przeciwnie, nauczyło się robić jajecznicę niedługo później. Stało się ekspertem od jeżyków z płatków owsianych, zwłaszcza kiedy odkryło, że rzeczone najlepiej smakują jedzone łyżką na ciepło, prosto z garnka. Nie zraził go żaden z kompletnie nieudanych wypieków z przepisów z książki Musierowicz "Całuski pani Darling". Ale pierwszy samodzielny obiad ugotowało wiele lat później (pamiętam dobrze, to był kurczak z ananasem i ryżem, a ja miałam 15 lat). Dopiero na studiach polubiło stanie przy garach, głównie z uwagi na przewagę  finansowo-jakościową domowego kucharzenia względem stołowania się w nawet tanich lokalach gastronomicznych (cena wielokrotnie niższa, a jakość i smak dalece bardziej odpowiadające preferencjom dziecka już wtedy dorosłego).

Drodzy niegotujący, a gotować chcący - próbujcie. Nie zniechęcajcie się porażkami. Zaczynajcie od prostych przepisów - jajka, makaron, placki ziemniaczane. I koniecznie przeczytajcie to, jeśli próbowaliście i nadal sądzicie, że nie umiecie gotować! Powiem Wam w tajemnicy, że On pierwszy samodzielny obiad przygotował zaledwie 3 lata temu, a teraz robi lepszy sos pomidorowy niż rodowity Włoch.