23 maja 2013

Zielone Świątki


- Co tak patrzysz w to okno? - spytał podejrzliwie On w niedzielę rano.
- Ładna pogoda jest. I słońce po drugiej stronie bloku. Umyłabym - powiedziałam z zadumą.
- No to umyj.
- Ale jest święto.
- No to co? Będziesz obrażać sąsiadów widokiem brudnych okien?


- W sumie... racja - przytaknęłam i poszłam po ściereczkę z mikrofibry (dokładnie taką samą, jaką myję codziennie twarz! ale nie tę samą).
- To jak już umyłaś, to odkurzę - westchnął On i poszedł po odkurzacz.
- Odkurz - zgodziłam się.
- Ale na balkonie musisz zamieść, bo nie będę tam odkurzał w święto!
- Niby czemu nie? Zapleć sobie pejsy, włóż jarmułkę, nikt się nie będzie czepiał.

Ostatnio sporo osób weszło tu w poszukiwaniu tego, jak wygląda "partnerski podział obowiązków". Spróbuję więc krótko opisać, jak my to zorganizowaliśmy - nie żeby radzić, w końcu nie roszczę sobie prawa do dyktowania nikomu jak powinien żyć. Wolę inspirować.

BEZ SEGREGACJI

Nie dzielimy prac na męskie i żeńskie. To nie komórki rozrodcze. Mamy pewną pulę prac do wykonania w ciągu dnia, tygodnia czy miesiąca - więc po prostu je wykonujemy. Mężczyźnie nic nie zanika, jeśli powiesi pranie, a kobiecie - jeśli wymieni żarówkę czy wbije gwóźdź.

WG MOŻLIWOŚCI

Kiedy ja szukałam pracy, siłą rzeczy spędzałam w domu więcej czasu niż On, więc na mnie spadała większość obowiązków domowych. Teraz ja większość dnia siedzę w pracy, więc dzielimy się w innych proporcjach i to On jako bardziej "zadomowiony" odwala większość czarnej roboty.

BEZ SPINY

Widać to po dialogu powyżej... Nie ustalamy sztywnego harmonogramu prac. Robimy pewne rzeczy na bieżąco, a z innymi czekamy do oporu. Aż koty z kurzu zaczną formować falangę i aż świat za oknami nie zrobi się dziwnie szary. Nie jesteśmy ideałami - każde z nas ma obowiązki, które najchętniej wykonałby na święty nigdy. 

ELASTYCZNIE

Nie rozliczamy się. Jak trzeba odkurzyć, to odkurzam, chociaż to zasadniczo Jego robota - ale nie będę oczekiwać, że "w zamian" sprzątnie za mnie kuchnię.

KRÓTKA PIŁKA

Jeśli jednej stronie nie odpowiada standard wykonania pracy (zakładając, że wykonawca się nie opieprza), to poprawia we własnym zakresie. Przykładowo, ja nie prasuję ręczników i nie krochmalę pościeli. Gdyby On chciał mieć poprasowane i wykrochmalone, to niech to sam robi, bo mnie obecny standard odpowiada. Okna myję sama i nie oczekuję pomocy, bo wolę się zmachać raz do roku niż tłumaczyć Mu godzinami każdy kolejny etap roboty. 

Na koniec: nomenklatura - to nie jest tak, że On mi "pomaga" w domu. RAZEM utrzymujemy nasze mieszkanie w stanie, jaki nam OBOJGU odpowiada. To jest nasz WSPÓLNY interes, żebyśmy się tu czuli dobrze.

Co myślicie o takiej strategii? Może to truizmy i banały, o których nie warto nawet wspominać?