5 listopada 2013

Tradycje imiennicze


- ...dziwnie to dziecko nazwali: Witosław - usłyszałam w tramwaju. Nadstawiłam ucha. (Wielu rzeczy o mnie nie wiecie. Na przykład tego, że mam lekkiego fioła na punkcie imion. Oraz rozmów w tramwaju.)

- Jakby tak... staroświecko - skrzywiła się druga pani.
- Ale taka tradycja - westchnęła pierwsza. - U nich zawsze się po dziadku czy babci imię nadawało.

Uważam, że tradycje imiennicze są piękne i trochę żałuję, że u mnie w rodzinie takiej nie ma. Z drugiej strony, babć i dziadków każdy z nas ma po dwie sztuki, a co, jeśli się więcej dzieci urodzi? Każda tradycja ma swoje wady. W jednej książce opisano rodzinę wielodzietną, która nazywała dzieci do pary - Maggie i Mary Lou, Dennis i Dougie. Piąte dziecko nosiło imię Tommy, bo zdecydowali się "zacząć" nową literę. Znałam też rodzinę, w której rodziły się same córki i wszystkie miały imiona kończące się na -nna: Joanna, Marianna, Adrianna i Zuzanna. Bywają sytuacje, w których wszystkim dzieciom nadaje się imię na tę samą literę.

Na forum imienniczym ostatnio przeczytałam o rodzinie, w której nadaje się imiona zaczynające od pierwszych liter imion rodziców. Jako przykład podany był Eryk, syn Ewy i Romka. W wątku rozwinęło się długie gdybanie, jakie imiona sami nosilibyśmy, gdyby taka sama tradycja była kultywowana w naszych rodzinach i jakie zostałyby do wyboru, gdybyśmy mieli nazywać nasze dzieci. 

No więc ja byłabym Glorią albo Glafirą, a brat nosiłby dostojne imię Gleb. (Ale by się z niego śmiali w szkole.) Gdyby jednak tradycja dotknęła pokolenie dziadków, mój tata byłby Aaronem, a mama na przykład Czciborą. W takim układzie musieliby mieć tylko mnie, jedynaczkę, i nazwać Carmen. Chyba że wyemigrowaliby, wtedy zostają jeszcze imiona takie jak Calanthe czy Caleb...

Pobawicie się ze mną w gdybanie? Pomysłów możecie poszukać np. tu.