13 grudnia 2013

Gwiazdkowe prezentacje


Wszędzie piszą, żeby nie dawać kobiecie miksera. A ja właśnie o mikserze marzę!
To nie będzie lista życzeń, bo już dawno doszłam do wniosku, że wszystkie swoje marzenia mogę spełnić sama. A jeśli nie mogę, to znaczy, że to albo niemożliwe, albo zbyt kosztowne, żeby dawać mi to w prezencie. Do tej pierwszej kategorii należy na przykład dyplom magistra przed trzydziestką - z tym już nie zdążę. Do drugiej choćby kąpiel w Morzu Martwym, sfotografowanie zorzy północnej czy porządny mikser. Najlepiej czerwony.

PREZENTY PRAKTYCZNE

Tabu, które pozwolę sobie obalić. Naprawdę, nie ma niczego złego w podarowaniu komuś skarpetek, miksera czy nawet patelni. Prezent musi spełniać tylko kryterium wspomniane wcześniej: być chciany, upragniony.

Parę lat temu sama marzyłam o garnku - konkretnym, specjalnym garnku. Jako wieczny zmarzluch, zawsze cieszę się z ciepłych kapci czy innych termoforów. Jestem też zachwycona, kiedy dostaję sprzęt kuchenny, który sama uznałam za fanaberię - w tym roku to będzie szeroki rondel do risotta, gulaszu i innych potrawek. Kamień do pizzy czy blender już mam, ale gdybym nie miała, z radością znalazłabym je pod choinką. 

GRZĄSKI GRUNT ZAINTERESOWAŃ

Mówi się, że najlepsze są prezenty związane z hobby. To prawda - pod warunkiem, że mowa o prezentach rzeczywiście ZWIĄZANYCH z zainteresowaniami, a nie SŁUŻĄCYCH do rozwijania hobby.

Dla muzyka fajnym prezentem będzie foremka do kostek lodu w kształcie gitar czy metronom, jeśli jeszcze sobie go nie sprawił. Albo koszulka z ulubionym zespołem (zapewne ma ich tysiąc, więc tysiąc pierwsza nie zaszkodzi). Fatalnym pomysłem byłoby podarowanie instrumentu. On ma już pięć gitar, z czego jedną ukochaną, hołubioną, wyczekaną. Następna w kolejce to jakieś wymarzone cudo, które kosztuje tyle, ile nowy samochód. Jeszcze nie jestem Victorią Beckham, która kupuje mężowi odrzutowiec na Gwiazdkę. Zresztą na pewno wybrałabym zły odcień.

Sama lubię książki, ale nie zawsze lubię je dostawać. Zazwyczaj czytam każdą raz, a potem leży i zajmuje miejsce, które mogłabym przeznaczyć na kolejne wydanie "Alicji w Krainie Czarów" (to jedyna książka, z której zawsze się ucieszę). Wolałabym czytnik e-booków, który ciągle żal mi kupić, skoro telefon też się sprawdza w tej roli. Albo stojak na książkę do wanny. Albo usłyszeć...

"KUP SOBIE CO CHCESZ"

Choć niektórzy uznają je za zbyt szablonowe i "mało osobiste", bony i karty podarunkowe nie są wcale takim złym pomysłem.
- Mają różne nominały. Można dać 20 zł na klasowe mikołajki albo 200 zł w prezencie urodzinowym, albo zrzucić się z kilkoma osobami na 2000 zł w prezencie ślubnym.
- Mogą osłodzić (czytaj: zmniejszyć ból finansowy) przy poważniejszych zakupach w danym miejscu.
- Sklepy, które je oferują, mają rozbudowany i różnorodny asortyment.
- Są długoterminowe i ogólnopolskie.
Jednocześnie to fajniejszy prezent niż gotówka, jeszcze ciepła od bankomatu, bo świadczy o tym, że pomyśleliśmy trochę wcześniej niż 10 minut przed Wigilią.

JAK WYMYŚLAĆ PREZENTY?

Znam na to tylko jeden patent: słuchać tych, których chcemy obdarować. Ja przez okrągły rok na bieżąco zapisuję sobie linki i pomysły. On stwierdza, że znowu zgubił wszystkie kostki do gitary i musiał grać monetą - wyszukany na Allegro zestaw kostek z Jimmim Hendriksem ląduje na liście. Braciszek ma problemy ze wstawaniem - plum, kupuję budzik zasilany wodą, ukłon w stronę jego chemicznych zainteresowań. Obserwuję, jak Mama walczy z coraz bardziej powyginaną kawiarką - pod choinką znajdzie nową, dopasowaną kolorem do kuchni. To właściwie lista "rzeczy, które oni zawsze chcieli mieć, ale nawet o tym nie wiedzieli".

Powyższe metody doboru prezentów sprawdziłam doświadczalnie na sobie i na sporej grupie znajomych. Sprawdzają się w 9 przypadkach na 10. A na pozostałe... może Wy macie jakiś sposób? Poza całkowitą rezygnacją z prezentów. Bo tak lubię je dawać!