23 lutego 2014

Pięć kroków w dobrostan



Jestem jak ślimak. W ciągu dnia stopniowo wychodzę z mojej strefy komfortu, 
żeby wieczorem znów się w nią zanurzyć.

Był paskudny, pochmurny poranek. W lustrze spod opuchniętych od snu powiek spojrzały na mnie podkrążone oczy. Minęło zaledwie kilka minut, odkąd opuściłam ciepłe łóżko, a moje włosy już zdążyły przyklepać się do czaszki. Westchnęłam, próbując spleść je w warkocz. Był Blue Monday, najbardziej depresyjny dzień w roku. 

Autobus się spóźnił, a z dostępnych herbat w pracy została mi tylko "rosołowa" z papają. Może dlatego praca szła mi jak po grudzie? Litery skakały przed oczyma, zdania nie miały sensu, palce plątały się po klawiaturze. Kończąc zadane mi teksty byłam tak zmęczona, jak gdybym wspięła się na jakiś ośmiotysięcznik. Zamiast tego wyszłam na marznący deszcz, żeby dotrzeć na zajęcia. Było ślisko i niemiło. Z trudem przebrnęłam przez notatki z arcynudnych lektur, odsiedziałam swoje 90 minut w ciągnącej chłodem, lecz mimo to dusznej sali. Wreszcie dotarłam do domu: zziębnięta, przygnębiona i głodna.

Krok pierwszy. Zdjęłam buty, w których ślizgałam się po cieniutkiej warstewce lodu na chodnikach Starego Miasta. Wskoczyłam w mięciutkie skarpetki, wyglądające jak zrobione z muppeta.

Krok drugi. Zrzuciłam zjeżdżające z tyłka rajstopy, sukienkę, która zmusza do wciągania brzucha, biustonosz utrzymujący ciało w ryzach. Z ulgą zaciągnęłam zamek domowego dresowego kombinezonu, przeistaczając się z dorosłej kobiety w przerośniętego niemowlaka płci nieznanej.

Krok trzeci. Wyciągnęłam z uszu kolczyki, rozpięłam pasek zegarka, wyjęłam wsuwki z warkocza. Specjalną, nieszarpiącą szczotką rozczesałam splątane włosy i spięłam je w luźny kucyk.

Krok czwarty. Wtarłam w twarz olejek, żeby pozbyć się makijażu. Maluję się raczej delikatnie, ale nawet ta cieniutka warstwa czasem uwiera. Z przyjemnością przesunęłam po skórze ściereczką z mikrofibry, zostawiając na niej cały tusz i podkład, i trochę nerwów z całego dnia.

Krok piąty. Nastawiłam wodę na makaron. W 20 minut później jadłam już pyszne spaghetti, skulona na ukochanym fotelu, słuchając Możdżera.

Tak wygląda moja domowa skorupka dobrostanu, w którą chowam się co wieczór.
A co Wy robicie, żeby dobrze czuć się we własnym domu i ciele?