3 marca 2014

Kiedy brak słów



Są takie chwile, kiedy wiemy, jak czuje się mysz, na którą czyha kobra.

W przerażeniu wstrzymujemy oddech. Boimy się poruszyć. Milczymy, bo obawiamy się, że ze strachu załamie nam się głos.

Wiele nieszczęść zdarzyło się ludzkości. Równie wiele zafundowaliśmy sobie sami. Żadne nie sprawiło, że Słońce przestało wschodzić, a Ziemia przestała kręcić. Pory roku następują w stałej kolejności. Każdy pamięta, że lato było piękne tego roku

Po każdym kataklizmie nadchodzą zwyczajne dni, kiedy trzeba wstać rano, ubrać się, pójść do pracy, zjeść śniadanie. Czasem pojawia się konieczność odbudowania zgliszcz, opłakania zmarłych, pochówku ciał. Ale zawsze life goes on.

Odrywamy wzrok od Majdanu i wracamy do komentowania oscarowych kreacji, wrzucania samojebek na Twittera, diety, ćwiczeń, nauki. Formułujemy kategoryczne sądy na temat feminizmu, wesel czy zamiany ZUS-u na OFE albo wychodzimy na ulicę, żeby nikt nie zabronił nam ściągać filmów z sieci. Rozważamy, jaki garnitur założyć na studniówkę i czy do trencza pasuje kapelusz. Hejtujemy premiera i jego córkę, blogerów, którzy wygrali konkurs na Blog Roku (oraz tych, którzy nie wygrali), meneli spod Kefirka, żydów, którzy rządzą światem i cyklistów, którzy by tego chcieli. Niezależnie co by się działo, z powrotem wskakujemy do naszych bagienek.

I tylko czasem czujemy się nie w porządku.
Bo mamy dach nad głową, pełny talerz i wolność wyboru na podorędziu...
A inni, równie wartościowi przecież ludzie, nie mieli takiego szczęścia.