10 maja 2014

Taka autokreacja


Publikuję selfie z dworca w Krakowie. Chociaż wcale mnie tam nie ma.

Wyjeżdżam na weekend. Kupuję muffinkę i kawę w Starbucksie, wsiadam do pachnącego nowością pociągu InterCity i otwieram mojego Maca. Pracuję z pociągu. Kiedy skończę, sięgnę po "Wysokie Obcasy Extra" i przeczytam felieton Mikołejki, popijając moją sojową latte.

Wysiadam tuż obok parku. Zahaczam o niego, żeby nawdychać się bzów. Ciągnę moją markową torbę do taksówki, którą jadę do hotelu. Tam zjadam pyszne sushi na kolację, a na deser pożeram michę truskawek.

Następny dzień zaczynam od odwiedzin u znajomych w ich pięknym, pełnym designerskich sprzętów mieszkaniu. Na lunch jemy chrupiące zielone szparagi z szynką parmeńską i sosem holenderskim. Siedzę na schodach ich tarasu i bawię się z kotem. Później wskakuję na różową Vespę i pędzę na sesję zdjęciową, której mam być modelką. Zdjęcia powstają błyskawicznie, a ja jak zwykle wyglądam zjawiskowo.

Każdy etap wyjazdu fotografuję. W ciągu trzech dni wrzucam na Instagram przeszło 20 zdjęć.

A tak naprawdę... 
Nigdy nie byłam w Starbucksie.
Używam Asusa, któremu ostatnio wysiada bateria, więc pracuję tylko tam, gdzie mam dostęp do gniazdka.
Podróżuję z torbą z Lidla.
Nie przepadam za sushi.
Jechałam autokarem.
Weekend spędziłam u Rodziców.
W piątek byłam u dentysty i do końca tego tygodnia będę jeść papki, przeciery i musy.
Żadnych szparagów!

Zanim zaczniesz komuś zazdrościć życia - POMYŚL, czy to nie autokreacja.