Ostatnio często - zbyt często! - zaczynam zdania od "kiedy wreszcie".
Jeszcze chodząc do szkoły miałam zwyczaj robienia listy rzeczy do zrobienia w wakacje. Umieszczałam na nich drobiazgi, takie jak pomalowanie paznokci pod kolor sandałów, pójście do kina z przyjaciółką czy wycieczkę rowerową na pączki (była taka piekarnia, gdzie można było kupić jeszcze gorące, smakowały bosko!). Robiłam też bardziej poważne plany, rozłożone na całe dwa miesiące: lekturę całej twórczości wybranego pisarza, porządki w biurku, pisanie powieści.
W tym roku też zrobiłam taką listę. Niewiele rzeczy mnie tak bardzo motywuje jak fajne plany na horyzoncie!
Rzeczy, które zrobię, kiedy wreszcie skończę studia:
Zapiszę się na II stopień.
Zmieniam uczelnię, kierunek i nawet tryb - to będzie rewolucja!
Pogram sobie.
W planszówki, w karcianki albo po prostu w jakąś komputerową (g)łupankę.
Obejrzę filmy.
Czeskie filmy. I trochę klasyki, bo w sumie czemu nie.
Zaplanuję wakacje.
Od lat marzę, żeby wyrwać się w październiku w jakieś ciepłe miejsce. Może w tym roku się uda!
Ruszę się.
Kolacje nadal jemy Montignacowe, ale mój ostatnio totalnie nieregularny tryb życia sprawia, że reszta posiłków jest raczej na winie - co się nawinie. (Jutro ma padać, więc zawczasu rzucam sucharem.)
Zrobię ranking cydrów.
Mam już swoje typy - pora się nimi z Wami podzielić!
Jeśli też odkładacie różne rzeczy na "kiedy wreszcie", dajcie znać - w grupie raźniej!