21 czerwca 2014

Zaskakujące zwroty akcji


O ludziach i zdarzeniach, które zapoczątkowują efekt motyla.

Ostatnio u Ms. Hutch czytałam o wydarzeniach zmieniających życie. Jeśli znacie mnie dłużej, to na pewno wiecie, że nie lubię płynąć z prądem i czekać bezczynnie na to, "co przyniesie jutro mi ten za łukiem rzeki świat". W przeznaczenie też nie wierzę. Nie mam ochoty patrzeć na życie jak na ciąg potencjalnie zmarnowanych szans.

Ale wierzę w siłę przypadku. W to, że czasem spotykamy kogoś albo robimy coś, co zmienia po prostu wszystko. W znaczenie tego, co wydaje nam się z pozoru błahe i nieistotne, a co po jakimś czasie urasta do rangi ogromnego zwrotu akcji w scenariuszu naszego życia. Jak pierwszy klocek domino. Jak ruch skrzydeł motyla, który zapoczątkowuje serię coraz bardziej istotnych zdarzeń.

Kiedy 12 lat temu napisałam do Niego pierwszego maila, nawet mi przez myśl nie przyszło, że teraz właśnie zaczyna się największe love story mojego życia. Korespondowałam wtedy z kilkunastoma osobami z całej Polski, pozostawaliśmy na stopie przyjacielskiej i nic nie wskazywało na to, żeby On był w jakiś sposób wyjątkowy. A jednak! 

Ważnym wydarzeniem był też wybór studiów. Bez nich byłabym zupełnie inną osobą. Nauczyły mnie wiele i choć nie dają zawodu, wiedzę religioznawczą wykorzystuję w codziennym życiu i, o dziwo, w pracy. Stałam się też bardziej otwarta na inność i wyrozumiała, co wpływa pozytywnie na moje relacje z innymi. Miewam kryzysy - zazwyczaj kiedy czytam, że studia humanistyczne to "lajcik" i że dają łatwy dyplom po 3 czy 5 latach nicnierobienia. Żałuję wtedy, że nie zdecydowałam się na jakiś rzeczywiście łatwy i niewymagający kierunek. Ale wiem, że gdybym tak mogła jeszcze raz, to zrobiłabym to samo.

Już w trakcie studiów spotkałam pana Ryszarda. Był matematykiem, programistą i tłumaczem. Ciężka choroba sprawiła, że musiał zatrudniać asystentki, które zastępowały mu sprawne palce. Był ode mnie o pokolenie starszy. W krótkim czasie dostrzegł, że sprawdzam się nie tylko jako maszynistka. Widział we mnie naturalne talenty do pracy z językiem: korekt, tłumaczeń, pisania. Uczył mnie wszystkiego, co sam wiedział, stał się moim mistrzem. Wierzył we mnie tak mocno, że po jego śmierci długo nie mogłam się pozbierać. Straciłam wtedy nie tylko pracodawcę, ale i mentora. Potrzebowałam czasu, żeby samodzielnie stanąć na nogi i ruszyć do przodu bez podpórek w postaci opinii innych.

Poznając Konrada, nie sądziłam, że ta znajomość okaże się istotna. Graliśmy razem w grę online i poza tym niewiele o nim wiedziałam. Różniło nas i różni wiele, ale to on zdecydował, że fajnie byłoby mnie mieć w zespole kreatywnym i że mam szansę sprawdzić się jako copywriter. Wspierał mnie (dziękuję!), dzięki czemu pierwszego dnia w pracy nie denerwowałam się ani trochę, choć zazwyczaj w takich sytuacjach jestem kłębkiem nerwów. Chyba czułam, że jestem na właściwym miejscu.

Mogłabym do tej listy dopisać jeszcze założenie bloga, organizowanie foodingów czy taniec, ale nie chcę Was już zanudzać. Za to miło mi będzie poczytać o Waszych zwrotach akcji. Nie krępujcie się, komentarze należą do Was!