24 lipca 2014

Londyn - ogrody w Kew


Po wizycie w Kew wiem już, co czują pielgrzymi wkraczając do sanktuarium.

Mimo że wychowałam się w mieście, czuję trudną do zdefiniowania więź z naturą. Na łonie przyrody ogarnia mnie uniesienie, które nosi wszelkie znamiona religijnego. Może mam w sobie coś z wikkanki? Czasem chętnie zatańczyłabym wokół drzewa albo położyła się nago na trawie, żeby być bliżej ziemi.

Londyn dla takich jak ja jest idealny: na brak terenów zielonych trudno tu narzekać. Uwielbiam też styl angielski w ogrodach - w przeciwieństwie do Francuzów, których wysoce sformalizowane dzieła tak rozczarowały mnie przy pierwszej wizycie w Wersalu, Anglicy tworzą zachwycające naturalnością, harmonijne kompozycje. W dodatku można chodzić po trawie, a nawet na niej siadać!

Długo marzyłam, żeby odwiedzić ogrody w Kew. Zachwyciły mnie bardziej niż się spodziewałam. Czułam, jak z każdym krokiem spływają na mnie kolejne fale spokoju. Starałam się chłonąć tę magię, jak najlepiej ją zapamiętać i choć ułamek uchwycić na zdjęciach.


XIX-wieczna palmiarnia stała się inspiracją dla oranżerii na całym świecie - podobną możemy obejrzeć na przykład w Gliwicach. Widoczny na pierwszym planie ogród różany powstał w tym samym okresie. Klomby otacza chmurka różanego zapachu, a trawnik jest doskonale aksamitny i lekko ugina się pod stopami.

Duszne i wilgotne wnętrze szklarni kryje setki gatunków roślin z całego świata (w całej kolekcji ogrodów jest ich ponad 40 tysięcy - to największa kolekcja na świecie!) oraz mnóstwo koronkowych detali architektonicznych, takich jak te schody wiodące na galeryjkę okalającą główną salę.

Niektóre rosnące tu okazy liczą sobie tyle lat, ile sam budynek... i ciągle rosną.

Trafiliśmy na środek sezonu: starannie wypielęgnowane gazony i klomby zachwycały feerią barw.

Niewielki budynek zwany Domkiem Lilii Wodnych (Waterlily House) kryje basenik z ogromnymi liśćmi Victoria Regia. Największe miały nieco ponad metr średnicy. Swobodnie mogą utrzymać kilkumiesięczne dziecko.

Coś dla miłośników Toskanii, czyli ogród śródziemnomorski. Pełno tu drzewek oliwnych, pinii i pachnących krzewów. To jedno z doskonałych miejsc na piknik.

Szklarnia dla roślin rosnących w klimacie umiarkowanym, czyli Temperate House - tylko z zewnątrz, bo środek był w remoncie. Jest piękna, prawda?

Coś dla miłośników Japonii, czyli klasyczny dalekowschodni ogród ze żwirowym jeziorem zagrabionym w charakterystyczne wzory. (Służy do tego narzędzie łudząco podobne do grzebyka, którego używam do ozdabiania tortów!). Nie dajcie się jednak zwieść wrażeniu przestrzeni - to malutki ogródek, który tylko udaje duży. Stara japońska sztuczka.

Kolejny orientalny akcent, czyli 50-metrową pagodę, wykonano w XVIII wieku jako niespodziankę dla księżniczki Augusty. Obecnie można wspiąć się na jej czubek po 253 schodach, żeby zobaczyć panoramę ogrodów. Widoczny po prawej paw to jeden z kilku, które spotkaliśmy na terenie parku.

Zachwycający giętką linią drewniany most na stawie pełnym kaczek, gęsi i łabędzi. Tego dnia spotkaliśmy całe mnóstwo zwierząt - chwilami w otoczeniu wiewiórek i najróżniejszych ptaków czułam się jak disneyowska królewna Śnieżka.

Kew Palace, wybudowany przez Jerzego III dla jego licznego potomstwa. Otacza go nieduży, ale uroczy ogród w typie włoskim, pełen starannie przyciętych żywopłocików okalających łany lawendy i innych pachnących ziół. W podziemiach pałacu znajdują się królewskie kuchnie, które można zwiedzić.

Ta przepiękna pergola podobno stanęła tu całkiem niedawno, ale to w niczym nie przeszkadza. I tak wygląda staro, szacownie i niezwykle malowniczo.

Jeszcze nigdy nie widziałam pawiego ogona w całej okazałości i na dodatek z tak bliska. W okolicy byliśmy tylko my, a paw nastroszył się, rozpostarł ogon i powoli się obracał, żebym mogła go podziwiać z każdej strony.

W całkowitej ciszy, w niemym zachwycie patrzyłam na ten spektakl.