17 sierpnia 2014

W podróży



Pamiętacie Capote'ową bohaterkę Holly Golightly, która tak właśnie kazała adresować swoje listy? Dobrze ją rozumiem - w tym zwrocie jest coś niezmiernie pociągającego.

Podróżowanie dla przyjemności to jedna z rzeczy, które odróżniają nas od zwierząt, starannie kalkulujących, czy jakiś wysiłek im się opłaci. Cywilizacja coraz bardziej ułatwia nam przemieszczanie się z miejsca na miejsce i właściwie tylko od zasobności naszego portfela zależy, czy następnego dnia nie spędzimy na Goa, Fidżi czy wędrując po Alasce.

Przed podróżą zawsze mam Reisefieber. Denerwuję się, czy wszystko spakowałam, czy nie spóźnię się na pociąg, czy na pewno zabrałam bilety na autobus albo czy bramka na lotnisku przepuści mnie bez piszczenia. Czuję radość i ekscytację albo strach czy porażający smutek na myśl o tym, co czeka mnie u celu podróży. Uspokajam się, kiedy kiedy już usiądę w fotelu. Jak dziecko, któremu ktoś włączył nagrane bicie serca, z przyjemnością wsłuchuję się w znajome, monotonne stukanie pociągu, warczenie silnika, szum klimatyzacji.
 
Poddaję się bez reszty biegowi wydarzeń. Niezależnie od środka transportu czy celu podróży, lubię ten stan pomiędzy, kiedy już wyruszyłam, a jeszcze nie dotarłam na miejsce. "W podróży", czyli w drodze do celu, nawet jeśli sama jeszcze go nie określiłam.
Wiem, dokąd jadę i gdzie muszę wysiąść. Jeszcze nie wiem, dokąd zmierzam.

Jestem tak bardzo na zewnątrz zdarzeń, sama ze swoimi myślami. Zaglądam w okna domów, które mija mój pociąg, obserwuję ludzi albo wybieram któryś ze sposobów na konstruktywne spędzanie czasu. Niczego nie muszę. Połykam kolejne minuty i delektuję się nimi, kiedy przed reflektorami umykają kolejne kilometry.

"Wędrówką jedną życie jest człowieka". Tylko ode mnie zależy, czy spędzę tę podróż na bezmyślnym gapieniu się przez okno.