9 września 2014

Było inaczej


23 lata temu po raz pierwszy poszłam do szkoły.
Ubrana w czarną dżinsową sukienkę na szelkach i białą bluzkę z wielkim kołnierzem stałam w tłumie podobnie wyelegantowanych dzieci urodzonych podczas wyżu demograficznego lat 80. Pierwszego dnia towarzyszyła mi mama. Po przeżyciach związanych z przydzieleniem klasowej "literki" i wychowawcy mogłam osłodzić sobie resztę dnia, pożerając zawartość tyty ze słodyczami, która zgodnie ze wspaniałym śląsko-niemieckim zwyczajem czekała na mnie w domu.

Patrzyłam w tym roku na dzieci w galowych strojach, wiezione tramwajami do szkoły o poranku 1 września. Patrzyłam i coś mi nie pasowało... Ach, właśnie! Ja się cieszyłam, że idę do szkoły. I do niej poszłam, a nie pojechałam.

W moim mieście nikomu nie przyszłoby do głowy w latach 90, żeby wieźć dziecko przez pół miasta do jakiejś "lepszej" podstawówki. Chodziliśmy do rejonowej tysiąclatki, sami, piechotą. Sami też nosiliśmy nasze tornistry, nawet w dni, kiedy w planie było osiem lekcji. Na drugie śniadanie braliśmy kanapki albo dostawaliśmy złotówkę na drożdżówkę, która wówczas uznawana była za najzupełniej zdrowe śniadanie.

Czasem kupowaliśmy w szkolnym sklepiku chrupki i czerwoną oranżadę, a mimo to rośliśmy zdrowo. Nie było ADHD, a dyslektycy byli wysyłani na zajęcia wyrównawcze, żeby opanować czytanie, pisanie i liczenie w stopniu zadowalającym i pozwalającym na dalsze kształcenie. Jeździliśmy na rowerach, wspinaliśmy po drzewach, zwiedzaliśmy pustostany i budowaliśmy namioty z koców. Nie było mat edukacyjnych, kasków do nauki chodzenia, lokalizatorów w komórkach i kaszy quinoa w szkolnej stołówce.

Teraz sami mamy dzieci. I chowamy je pod kloszem, bo dawniej było inaczej.
Nie będę pytać Was, czy lepiej, ale spytam: czy pamiętacie?