1 września 2014

Jak łączyć studia dzienne z pracą? Porady praktyka


Pierwsza i najważniejsza porada to: NIE ŁĄCZYĆ. 

Mówię poważnie. Do łączenia z pracą zostały wymyślone studia zaoczne. Próbując studiować dziennie i jednocześnie pracować na etacie, napotkasz tyle trudności, że będziesz chciała (lub chciał) pizgnąć tym wszystkim w cholerę - zapewne jeszcze podczas pierwszego semestru - i wyjechać w Andy, żeby hodować lamy.

Ale jednak, skoro przetrwałam miniony rok akademicki i wciąż piszę do Was z Polski, a nie z Ekwadoru, to jest do zrobienia - a przynajmniej z moim kierunkiem, przy 5 przedmiotach na semestr. Zacząć trzeba od wdrożenia poniższych rad. I zatrudnienia się w tej samej firmie co ja, bo prawdopodobnie mój szef jest jedyny w swoim rodzaju i drugiego tak wyrozumiałego nie znajdziesz.

1. PLANUJ NAUKĘ
Niepracujący student ma wolne całe dnie, a jeśli zechce, może też zarywać noce, a potem je odsypiać - a Ty nie. Musisz uczyć się systematycznie, bo nikt nie da Ci wolnego tydzień przed sesją. Dodatkowo musisz pamiętać o produktywności w pracy, a więc o utrzymywaniu ciała we względnie znośnej kondycji. I właśnie wtedy przydają się tygodniowe czy miesięczne plany czytania lektur, pisania prac i innych rzeczy.

Tyle teorii. Wiem, że trudno to wdrożyć, WIEM. Ale przecież sama chciałam... Bez porządnych planów nie skończyłabym pracy dyplomowej w maju i nie zdałabym żadnego egzaminu w pierwszym terminie. Dodam, że bynajmniej nie należę do najlepiej zorganizowanych osób na świecie. (Wyobraźcie sobie panią na obcasach, która wyprowadza na spacer dwa psy, trzy koty, żółwia, albatrosa i świnkę morską, wszystko na smyczach. Tak, to ja.)

2. POMYŚL O ITS.
Chodzi o indywidualny tok studiów. Co prawda oficjalnie łączenie studiów z pracą nie jest wskazaniem do ITS-u, ale można zawsze poszukać innych argumentów. Co daje ITS? Przede wszystkim oficjalną podkładkę pod negocjacje z wykładowcami, zwłaszcza tymi, na których zajęciach po prostu nie możemy być. Bez niego możecie najwyżej wnioskować do Ministerstwa Magii o zmieniacz czasu. Albo liczyć na miłościwego wykładowcę, tacy też są.

Moim argumentem dla ITS-u były pokrywające się terminy ćwiczeń - na przykład w środę rano miałam jednocześnie trzy przedmioty. Chodziłam na jeden, a pozostałe zaliczałam na dyżurach. Tak że zawsze lepiej mieć ITS niż nie mieć, bo wszyscy moi wykładowcy - z wyjątkiem jednego - byli wyrozumiali i szli mi na rękę pod względem zaliczania nieobecności.

3. WYLUZUJ.
Nie musisz mieć samych piątek i nie musisz zaliczać wszystkiego w zerowym terminie. Zakuj, zdaj, zapomnij, chyba że uczysz się czegoś przydatnego albo wyjątkowo interesującego. W pozostałych sytuacjach warto wrzucić na luz, bo ocena z egzaminu nie świadczy o Twoim intelekcie, a jedynie o chwilowym stanie wiedzy w wąskim zakresie ograniczonym przez kilka pytań.

Słowo daję, odkąd przestałam się stresować tym, jaką ocenę dostaję, jestem dalece spokojniejsza na egzaminach. Bo właściwie co mi zależy? Stypendium na po skończeniu III roku mi nie dadzą, a średnia ze studiów nie połechcze nigdy nikogo poza mną samą.

Trudno było odłożyć ambicję na półkę, ale pomogło mi w tym uświadomienie sobie, jak wielka przepaść dzieli prawdziwe dorosłe życie od tego, czego się uczę. I jak archaiczne są studia w tym kontekście. Nauczenie się na pamięć nazw miesięcy w kalendarzu żydowskim - rzecz, którą mogę sprawdzić w dwie minuty w internecie - nie uczyni mnie lepszą kobietą ani lepszym copywriterem (lista nie zawiera żadnych nośnych nazw poza jedną, która już jest zajęta), ani nawet lepszym religioznawcą, a tylko zaśmieci pamięć.

Jeśli też łączyliście lub łączycie pracę ze studiami, dajcie znać - wiem, że jest nas więcej!