3 listopada 2014

Wspominaj jak chcesz



- Mamo, skoro Ś.P. znaczy Świeczki Palić, to co znaczy RIP?

Miałam 5 lat, kiedy w odpowiedzi na powyższe pytanie Mama tłumaczyła mi, po co na grobach pali się świece i znicze. Już wtedy uważałam, że to piękny zwyczaj. Cichy i ciemny zwykle cmentarz ożywał w pierwszym dniu listopada, zamieniając się w ogromną, połyskującą kolię ułożoną wokół kościoła. Dorośli sunęli statecznie po głównej alejce, pozdrawiając mijanych znajomych i upominając mnie półgłosem, żebym nie biegała. Chodziłam więc od grobu do grobu i wtykałam krótki patyk do kolejnych zniczy, tworząc na jego końcu gładką woskową kulkę. Myślałam przy tym o Dziadku i zastanawiałam się, czy tam, gdzie trafił po śmierci, dostanie swoje ulubione ruskie pierogi.

O Halloween czytałam wtedy w podręczniku do angielskiego jako o nietypowej ciekawostce, a kiedy omawialiśmy mickiewiczowskie "Dziady", nikt ani słowem nie zająknął się, że to słowiański odpowiednik naszych Wszystkich Świętych. Dowiedziałam się tego wiele lat później, kiedy poczytałam trochę o celtyckim Samhain i o tym, co robią inne nacje - w tym katolickie! - w tym samym czasie, kiedy my przeprowadzamy pospolite ruszenie na cmentarze, zamieniając tym samym miasta w lasy korkowe. Wszystkie te tradycje wzięły się z wiary w życie po śmierci i w to, że zmarłym należy się pamięć i szacunek. 

Wszystkie one przeszły też ogromną przemianę, stopniowo wytracając pierwiastek nadprzyrodzony. Wiele nacji już od dawna robi imprezy na nagrobkach. W Polsce chyba też coraz mniej jest osób, które przychodzą 1 listopada na cmentarz dla większego celu niż zamiecenie liści, poprzeklinanie na mokre zapałki i wyprowadzenie futra na pierwszy spacer w sezonie. Takie są rozrywki starszego pokolenia. Młodsze woli w przeddzień zrobić imprezę stulecia (kolejną w tym roku), bo każda okazja do imprezy jest dobra. Ziarnka gorczycy dla duchów zostały zastąpione przez paluchy wiedźmy z kruchego ciasta i brownie z dekoracją z cukrowych nagrobków.

Wspominanie zmarłych dla wielu stało się okazją do szeregu zachowań społecznych, w najlepszym razie okraszonych chwilą zadumy nad tymi, którzy odeszli. Ci naprawdę wierzący idą do kościoła i modlą się w milczeniu, nie zwracając uwagi na to, czy Kowalska od tego czerwonego grobu wykosztowała się w tym roku na większe znicze niż oni. W tym kontekście licytowanie się, która rozrywka jest ważniejsza i bardziej chrześcijańska, pozbawione jest celu - bo bezowe misie, pańska skórka i miodek turecki są równie świeckie jak bieganie w przebraniu po sąsiadach, żeby dostać od nich cukierki.

W tym roku niektórzy wpadli na pomysł, żeby zachęcać uczniów podstawówek do przebierania się za swoich świętych patronów, wychodząc zapewne z założenia, że jak już mają się przebierać, to chociaż po bożemu. Oprócz oczywistych wad, leżących u podstaw tego pomysłu (nie każde imię ma swojego świętego patrona i nie każdy rodzic w Polsce jest katolikiem), nie wzięto pod uwagę trudności, jakich nastręcza wytłumaczenie sześcioletniej Julce czy Jasiowi, na czym polegały prześladowania chrześcijan i dlaczego ich imiennicy zostali poddani tak wymyślnym torturom jak wyrywanie włosów, obcinanie piersi czy gotowanie we wrzącym oleju. Dekapitacja św. Jana w tym kontekście wydaje się łagodniejsza niż baśnie braci Grimm. Jednak obserwując moich dzieciatych znajomych, trudno mi sobie wyobrazić, że zaserwowaliby potomkom takie dawki makabry.

Można powtarzać, że przebieranie się za wampira i zbieranie cukierków do plastikowej dyni jest niechrześcijańskie, ale w którym miejscu Biblia wspomina o szorowaniu lastryko na wysoki połysk czy o wieńcach ze sztucznych chryzantem? Skoro maczanie patyka w wosku nie przeszkodziło mi we wspominaniu Dziadka, to teraz danie dziecku cukierków nie przysłoni mi pamięci o tych wszystkich drogich mi i ważnych dla mnie ludziach, którzy odeszli. 

Pamiętać można na różne sposoby, ale wszystkie są niewidoczne.