16 grudnia 2014

Trzy rodziny i jedna Wigilia. O kompromisach świątecznych


Czyli o tym, jak 24 grudnia nie musieć się roztroić.
Ten tekst jest dla ludzi, którzy obchodzą święta w grudniu. Nieistotne jakie. Nawet ateista może chcieć zjeść barszczyk z rodziną i ma do tego pełne prawo. Jeśli kontestujecie święta - nie ma sensu, żebyście czytali dalej.

Kiedy Go poznałam, mieszkaliśmy na stałe ponad 400 km od siebie. W początkowej fazie związku trudno się wbijać do kogoś na święta. Uznaliśmy więc, że każde z nas ma swój dom, swoją rodzinę i swoje zwyczaje. U mnie była sola po florencku, makowiec i śledź w śmietanie. U Niego karp, tiramisu i śledzie z rodzynkami. Więc jak mantrę powtarzaliśmy przez lata: "ja sobie nie wyobrażam, żeby w święta nie być z rodzicami". Każde ze swoimi, rzecz jasna.

Lata mijały, a my rozjeżdżaliśmy się 23 grudnia w dwie różne strony. Kiedy zamieszkaliśmy razem, próbowałam delikatnie zasugerować, że może to już czas, jednak to "nie wyobrażam sobie" było silniejsze. Święta były w domu rodzinnym, sylwestra obchodziliśmy wspólnie, kompromis nam jakoś wystarczał. Do czasu.

W tym roku staliśmy się osobną "podstawową komórką społeczną". Dla mnie zmiana była kosmetyczna, ale nasze rodziny trochę inaczej nas postrzegają. Już nie jestem Jego "przyjaciółką" (bo oficjalnych, rodzinnych zaręczyn nie było, więc "narzeczoną" nigdy nie byłam), a On moim "chłopakiem". Dojrzeliśmy nie tylko do ślubu, ale i do samodzielności w kwestii świąt. Zmienił się paradygmat, w związku z czym rozważyliśmy jeszcze raz wszystkie możliwości i wybraliśmy najlepszą dla nas.

1. Jedna wspólna wigilia
Najwygodniejsze chyba rozwiązanie. Żałuję, że dla nas niemożliwe ze względów geograficznych i lokalowych. Nie mamy takiego domu ani takiego stołu, który by zmieścił kilkanaście osób, nie mówiąc już o uciążliwości i kosztach przerzucenia sporej grupy ludzi na drugi koniec Polski. Jednak przy mniejszych odległościach (i mniejszych rodzinach) to naprawdę doskonały pomysł, który idealnie integruje. 

2. Kilka wigilii w jeden wieczór
Dla tych, którzy pierwszego rozwiązania nie wdrożą z powodów lokalowych, dla posiadaczy zaciekłych rodzin, które sobie nie wyobrażają, i dla tych, którzy mają wielkie żołądki. Znam wiele par, które właśnie w ten sposób załatwiają święta. Jedyny minus, jaki tu widzę, to - oprócz przeżarcia - ewentualne napięcia między dwiema rodzinami: "bo jak to, że do nich idziecie najpierw?! (foch)". 

3. Własna wigilia osobno
Dobry sposób dla tych, którzy z jakiegoś powodu chcieliby odetchnąć od atmosfery w domach rodzinnych. Bo różnie bywa, czasem w święta jest nerwowo, toksycznie czy po prostu niemiło. U nas nie, ale i tak z początku wydawało mi się to najlogiczniejszym rozwiązaniem - póki nie wyobraziłam sobie nas dwojga przy sześcioosobowym stole i dwóch samotnych prezentów pod choinką. Jakoś... smutno. Oprócz menu, taki wieczór nie różniłby się niczym od naszych zwyczajnych codziennych kolacji. Pod warunkiem, że w ogóle chciałoby mi się urabiać nad tradycyjnymi daniami dla dwóch osób.

4. Świąteczne roszady
Ostatecznie zdecydowaliśmy się zaprosić jednych rodziców do siebie na Wigilię, a do drugich pojechać na resztę świąt. Wybór podyktowany był odległością do przejechania i składem ilościowym gości. Na ten prosty kompromis wpadł On i muszę przyznać, że bardzo mi pasuje taka sytuacja. Muszę przygotować pół kolacji dla 6 osób - czyli żadna sztuka, zwłaszcza że podzieliliśmy się gotowaniem: Mama robi barszcz i uszka, Siostra szałot, Tata śledzie. To mi pozwala cieszyć się świętami i spokojnie odhaczać kolejne punkty z mojej grudniowej checklisty.

Jestem ciekawa, jak w Waszych rodzinach i związkach rozwiązujecie sprawę roztrojenia się na święta.
Podzielcie się ze mną tymi historiami - uwielbiam je czytać!