11 grudnia 2014

Wyspa poukładania na morzu chaosu


Ktoś z Was pod wpisem o ogarnianiu napisał mi, ze jestem poukładana. 
Zadumałam się. Czy jestem? Czy chcę być?
I co to tak naprawdę znaczy: być poukładanym?

Zajrzałam do słownika. 
Poukładać - uładzić, ułożyć, urządzić, uporządkować, doprowadzić do ładu, unormować się, zagospodarować. Krótko mówiąc, człowiek poukładany to taki, który uporządkował swoje życie i poukładał różne sprawy w określonym porządku. Zapewne znajduje czas na wszystko. Prawdopodobnie wie nawet w sierpniu, gdzie są jego foremki na pierniki (ja nie wiem, a jest grudzień), ma specjalne miejsce na pudło do transportu muffinów (moje stoi w szafie, między swetrami) oraz nie podpisuje szuflady lakonicznym RESZTA, wrzucając do niej wszystko z iście O'Harowskim "pomyślę o tym jutro".

Nie wiem, gdzie trzymam stary paszport.
Co do niedawna w ogóle mi nie przeszkadzało, jednak przy składaniu wniosku o nowy poproszono mnie o nieważny od 5 lat dokument. Ot, biurokracja. Miejsc, w których mógłby się znajdować, jest kilkanaście. Czarno widzę poszukiwania, biorąc pod uwagę, że zawartość naszej piwnicy w ciągu roku od generalnych porządków powiększyła się o jakieś tysiąc pięćset kartonów i pudeł plus maszynerię do robienia piwa i niezbędne akcesoria w postaci legionu butelek. 

Gubię się w tym wszystkim.
Z nas dwojga to On przejawia większą skłonność do porządnictwa, wręcz pedanterii. Prawem kontrastu, ja wypadam przy tym jak koszmarna bałaganiara. A przecież też lubię mieć porządek, uwielbiam wiedzieć, gdzie co mam i nie cierpię tych wszystkich "przyda się". W dawnych czasach regularnych przeprowadzek robiłam wielkie czystki w swoich gratach średnio co pół roku. Teraz jestem jak kamień, który obrasta mchem - tylko zamiast mchu są dokumenty, paragony, nietrafione prezenty, gratisy do produktów spożywczych, rajstopy, które gryzą, światełka na choinkę, notatki z pierwszego roku studiów, stary portfel, nieużywane głośniki, które przecież jeszcze działają, i szafeczka na klucze, którą miałam pomalować.

Jedyna rada: pozbywać się.
Ogarniam ciuchy, ogarniam książki, kontroluję jakoś kuchenne sprzęty. Ale zostaje całe mnóstwo szpargałów, których nie wyrzuciłam z najróżniejszych powodów. Jest ich tak wiele, że przysłaniają mi horyzont, a ja się duszę pod ich nawałem. 

I powoli mam tego dość, bo niewiele rzeczy w życiu tak mnie frustruje, jak bezskuteczne poszukiwania bez choćby najmniejszego pomysłu na kierunek. A przecież nie jestem jedyna!

Koniec z tym. Jestem poukładana... potencjalnie.
Może to dobry pomysł na postanowienie noworoczne?