25 stycznia 2015

Na dłużej niż na zawsze. O nieodwołalności po ślubie


Zobowiązania i obietnice - czy warto się ich bać?

Planowałam dziś napisać o angielskich śniadaniach. Lekki wpis o ciężkim jedzeniu. Ale dostałam maila, na którego chciałabym odpowiedzieć także tu, na łamach bloga.

Karina napisała do mnie dlatego, że jest w podobnej sytuacji jak ja: udany wieloletni związek, wspólne mieszkanie, długie narzeczeństwo. Wiele nas też dzieli - ona planuje ślub w maju. I ma mnóstwo wątpliwości.

"Stresuję się ślubem tak, że nie mogę spać. Boję się, że to nie jest dobry krok. Nigdy wcześniej nie miałam wątpliwości, a teraz nagle zaczynam myśleć, że może warto jeszcze pożyć. A co jeśli nieodwołalność zmieni nas i to co między nami? Znam trochę par które miały tak samo jak my i się rozwodziły na pół roku od ślubu."

Stres przed ślubem 
to normalna rzecz. Chyba każda z nas go doświadcza! Ja byłam wyluzowana jak kaczka Julii Child, a i tak mamy zdjęcie, na którym On rozgrzewa mi zlodowaciałe ze zdenerwowania dłonie. Na opanowanie lęku najlepiej działa nazwanie go - ja się bałam publicznego występu i tego, że się rozpłaczę, i że ktoś z ważnych gości nie dotrze na czas, i że palnę coś głupiego, i że dwie rodziny się nie dogadają. Miałam w sobie też trochę niepokoju o to, czy dam radę odnaleźć się w nowej roli społecznej.

Bo niby nie zmienia się nic, ale pod wieloma względami zmienia się dużo. Przede wszystkim w relacjach społecznych. Zupełnie inaczej odbiera się kobietę, która mówi "mój chłopak" i taką, która mówi "mój mąż". Można powiedzieć, że w oczach wielu osób dopiero po ślubie stajemy się dorosłe, choć przecież za nami już matura, studia, egzamin na prawo jazdy i samodzielność finansowa.

Przyszłość jest niepewna,
więc boimy się zobowiązań i obietnic. Obawiamy się, że stanie się coś, co powstrzyma nas od ich dotrzymania. (Ciekawe, że tego lęku nie odczuwamy, kiedy w bezdusznym banku bierzemy kredyt na 30 lat, a małżeństwo z ukochanym człowiekiem tak nas przeraża... To tak na marginesie.) Boimy się palić za sobą mosty, zamykać za sobą drzwi i nie zostawiać żadnej drogi wyjścia.

Chyba właśnie dlatego ślub jest dla wielu z nas takim trudnym momentem. Rzeczywiście wiąże się z nieodwołalnością. Jestem panią L. i nie ma dla mnie powrotu do panny B. - ta droga jest zamknięta, mogę być żoną, rozwódką lub wdową. Oboje publicznie zobowiązaliśmy się do tego, że będziemy dbać o nasz związek i o siebie nawzajem. W kościele przysięga się też miłość, czego jeszcze trudniej dotrzymać. Już klasyk powiedział, że serce nie sługa, więc taką przysięgę można złamać nawet wbrew swojej woli.

Mnie to nie przeraża.
Bo dla mnie dzień ślubu nie był granicą między "teraz jeszcze mogę się wycofać" a "koniec, klamka zapadła, stało się". Przecież to zobowiązanie podjęłam już dawno - kiedy zaczęliśmy być razem, kiedy wspólnie zamieszkaliśmy, kiedy kupiliśmy na pół stół, odkurzacz i łóżko. Obietnicą wspólnego życia było każde nasze "kocham" przez te wszystkie lata.

Od 12 lat nie jestem singlem. Panieństwo jako stan wolności od zobowiązań pożegnałam już dawno. I to bez żalu, bo mam za sobą wiele wyborów, które determinowały moją życiową drogę. Po tym czasie nie mam żadnych wątpliwości co do bycia z Nim, bo to dla mnie tak naturalne jak moje imię czy to, że mówię po polsku.

Tak więc, Karino, napiszę Ci to samo, co napisałam w mailu: spójrz na to inaczej.
Ślub zamyka za Tobą jedne drzwi, ale otwiera szereg innych.
Nie ma powodu, żeby z powodu jednej przysięgi miało zacząć być źle, jeśli dotąd było dobrze.

Patrz do przodu. Patrzcie razem.
Będzie dobrze.