20 marca 2015

6 wniosków na 6 miesięcy po ślubie


Dokładnie 6 miesięcy temu NARESZCIE wzięliśmy ślub.


Pytanie "jak tam życie po ślubie?" w różnych wariantach usłyszałam przez ten czas jakieś 150 razy. Ten wpis dedykuję wszystkim pytającym. I niepytającym też.


 Nic się nie zmieniło.




Zachowujemy się tak samo jak przed ślubem, czujemy do siebie to samo i nawet śpimy po tych samych stronach łóżka. Czasem on czule pogoni mnie frazą "miejsce żony jest w kuchni!". Albo ja zażartuję, żeby wkręcił żarówkę, "bo od tego przecież mam męża". Poza tym na zachodzie bez zmian. Mieliśmy zakładać wspólne konto (co jest możliwe także przed ślubem, ale On jest formalistą) - na razie przekopujemy się przez oferty banków, które wcale nie są tak przyjazne dla małżeństw jak sądziłam.


 Ale zmieniło się wszystko.



Choć sama nie uważam siebie za inną osobę, wiele osób inaczej mnie traktuje, odkąd zostałam żoną. To naprawdę mnie zaskoczyło! Nie sądziłam, że tylu jest na świecie tradycjonalistów. Oczywiście, nie jest to jakaś ogromna różnica, ale jednak mężatki postrzegane są inaczej. Prawda jest taka, że żyjemy w społeczeństwie, w którym naturalne jest formalizowanie związków, o których myśli się poważnie. Nietrudno odwrócić to myślenie i stwierdzić, że dla wielu związek nieformalny nie jest związkiem "na serio".


 Ślub to tylko jeden dzień.



Dlatego warto potraktować go odpowiednio. Co mam przez to na myśli? Złoty środek.
Zbyt nonszalanckie podejście może wywołać lawinę żalu i pretensji do samej siebie, już po fakcie, bo może jednak warto było założyć welon, zamówić lepszy zespół, wybrać fotografa zamiast dawać wujkowi idiotenkamerę albo ubrać świeżo upieczonego małżonka w garniak inny niż ten z pierwszej komunii. Owszem, to TYLKO ślub, ale zapamiętacie go na długo - przykro, jeśli te wspomnienia będą pełne negatywnych emocji.
Z kolei, zbyt poważne traktowanie dnia ślubu prowadzi do załamań nerwowych z powodu uszczerbionego paznokcia, chaosu decyzyjnego i kłótni nad kolorem samochodu, ściśniętego żołądka i głodówki ze stresu, gorączkowego sprowadzania ręcznie szytej kiecki zza oceanu czy kredytu na detale, na które nikt nie zwróci uwagi. To TYLKO ślub, nie ma sensu się nadmiernie spinać.
Tako rzecze półroczna żona.


 Nie koniec, a początek.



Ani przez moment nie żałowałam, że zrezygnowałam z tradycyjnego wieczoru panieńskiego. Nie było mi potrzebne pożegnanie z panieństwem, ponieważ - patrz punkt pierwszy: nic się nie zmieniło. Dalej mogę wychodzić sama, urządzać sobie babskie wieczory, a we wrześniu tradycyjnie wybiorę się z Siostrą na francuską kolację (od kilku lat tak świętujemy jej urodziny). Jemu nadal zdarza się wyskoczyć po pracy na piwo albo zrobić sobie męską imprezę z kumplami, gitarą i pizzą. Ślub to po prostu bramka na autostradzie - za nią jest taka sama droga jak przed nią.


 Czas jest najlepszym prezentem.



Po kilkunastu latach bycia razem nie jest łatwo wymyślać prezenty, a robimy to przecież dwa razy do roku: na urodziny i na Gwiazdkę. Na szczęście dawno zrozumieliśmy, że wcale nie musimy rzucać się nawzajem na kolana. Wspólny wieczór przy pizzy i filmie, wyjście razem na cydr czy frytki, wyjazd na weekend - tego nie kupimy w żadnym sklepie (chociaż możemy zapłacić kartą).


 Jedenaste: nie porównuj!



On ostatnio wspomniał o swoim znajomym z pracy, który rozwija się zawodowo, ćwiczy jakieś szalone sztuki walki, ma pięć innych pracochłonnych hobby, a jeszcze znajduje czas na sędziowanie w konkursach piwa, na którym się świetnie zna.
- Zazdroszczę gościowi! - podsumował On. - Ja nie mam na to wszystko czasu.
- A czy on ma żonę? - spytałam spokojnie.
- No... Nie.
- A czy wolałbyś mieć czas na milion rzeczy, a nie mieć mnie? - drążyłam dalej. (Kobiety to jednak wredne są).
- Pewnie, że nie - oświadczył On po dwóch sekundach namysłu.

Ktoś mądry powiedział, że porównywanie to złodziej radości - i miał rację. Nie wynika z niego nic dobrego, bo kiedy porównując, stawiamy siebie niżej, czujemy się źle, a kiedy wyżej, darzymy innych pogardą, a sami odczuwamy nieuzasadnioną dumę. W przypadku ślubu i związków porównywanie się boli szczególnie, bo widzimy tylko fasadę: białe sztachety płotu i ludzi, którzy ciągle dają sobie buziaczki. Trawa u innych zawsze wydaje się bardziej zielona.

No i co powiecie na te moje przemyślenia?