20 maja 2015

Lekcja życia przy kotlecie. Czego uczy praca w gastronomii?



Przepytuję dzisiaj 7 blogerek (i jednego nieblogera!) na temat tego, 
czego nauczyli się, pracując w gastronomii. 

Pomysł na ten wpis podsunęła mi Ola z bloga Wolniej. Już dawno chodziło mi po głowie napisanie paru słów na ten temat. Choć w branży spędziłam łącznie zaledwie pół roku, to uważam ten czas za ważną lekcję życia.

Oddaję głos przepytanym!

Ola


blog Wolniej | kelnerka & nie tylko

Wolniej
Zacznę od tego, że długo w gastronomii nie pracowałam, ale nie zmienia to faktu, że sporo mnie to nauczyło. Mój szef nawet mawiał, że przy nim i w tym zawodzie nauczę się życia. Miałam być tam tylko kelnerką, ale okazało się, że wielozadaniowość jest w cenie, więc byłam jednocześnie kelnerką, barmanką, pomocą kuchenną, sprzątaczką i dziewczyną na posyłki wszelakie.

Czego się nauczyłam? Na pewno wielu praktycznych rzeczy. Po tym gastronomicznym maratonie potrafię przygotować większość kaw (wcześniej nie znałam dobrze ich nazw), mogę zaskoczyć rodzinę jajkami à la Benedykt na śniadanie albo wyczarować smakowity drink wieczorem. Poza wzbogaceniem kulinarnych umiejętności praca ta pokazała mi, że jestem w stanie przekroczyć własne granice, a konkretnie granicę nieśmiałości i wytrzymałości. Okazało się, że wyjście do obcych ludzi i doradzanie, co mogą zjeść nie jest takie straszne, język (nie tylko polski) nie odmawia posłuszeństwa i, heeej, ludzie przecież nie gryzą.

Jeśli chodzi o wytrzymałość, to nie wiedziałam, naprawdę nie wiedziałam, że będę umiała od rana się uczyć, bo studia zobowiązują, a potem pójść do pracy na 9,5 godziny i mieć tam trochę energii, by przy podawaniu rogalików z miodem uśmiechnąć się do miłej Francuzki, a gdy wyjdzie, umyć podłogi. Uodporniłam się nieco na stres, odczułam, co to bolące nogi, plecy i ręce, ile wysiłku trzeba włożyć, żeby w ten sposób zarobić. A jak potem szanuje się te pieniądze!

Anna 


blog Prawie Wyszło | szef kuchni


W gastronomii miałam być na chwilę. Pracuje w branży już od 2007 roku, od 1,5 roku jako szef kuchni w jednej z londyńskich restauracji. 

Gastronomia nauczyła mnie szacunku do pracy innych ludzi. Gdy stołuję się na mieście, zawsze z ciekawością (ale dyskretnie!) przyglądam się pracy innych ludzi. Nigdy nie traktuję kelnerki przedmiotowo, bo wiem, jak to jest być po drugiej stronie. Ma też to dwie strony medalu - gdy serwis jest zły, nie zostawię napiwku; gdy jedzenie jest złe z jakiegoś powodu - potrafię odesłać talerz do kuchni. 

Praca kucharza dodała mi pewności siebie. Nie boję się eksperymentować w kuchni. Gotuję zdrowiej, sezonowo.

Nadine


blog Bo ma być mrucznie | kelnerka, kucharz, barista

Najpierw w wieku nastu lat przez kilka miesięcy pracowałam jako kelnerka nad morzem, a potem przez trzy lata, kręciłam naleśniki i parzyłam – nieskromnie mówiąc – przepyszną kawę. To była zdecydowanie najtrudniejsza praca, jaką wykonywałam i nie chodzi o zakres obowiązków, ale o to, że to praca z ludźmi. Bardzo ciężka praca z ludźmi, tak nawiasem. Z bardzo wybrednymi ludźmi, jeśli już chcemy być naprawdę konkretni.

Czego nauczyła mnie praca w gastronomii? Szacunku dla osób pracujących w tej branży. Jestem miła dla wszystkich kelnerek tego świata i przymykam oko na wszystkie potknięcia personelu, które zdarzają się, zanim dotrze do mnie zamówiona kawa i ciastko. Wiem, ile trzeba mieć w sobie cierpliwości, żeby obsługiwać z uśmiechem i beztrosko zagadywać klientów, a potem z takim samym entuzjazmem tłumaczyć się z tego, że jednak nie można było zrealizować zamówienia.

Odnoszę wrażenie, że praca w gastronomii to taki wyższy level aktorstwa: udawanie, że coś jest w porządku, kiedy ewidentnie nie jest. Im jesteś w tym lepszy, tym większe napiwki dostajesz, proste.

Zuza


blog Bijou-Bisou | kelnerka, kucharz


Ponieważ pracuję i pracowałam na bardzo wielu stanowiskach, to przede wszystkim przekonałam się, że to, że lubię gotować, praktycznie nie pomaga mi w pracy. Zupełnie czym innym jest zrobienie sałatki dla dwóch osób na romantyczną kolację, a czym innym zrobienie jej na osób dwieście. Przy tej skali przyjemność staje się czasem męczącą rutyną.

Nauczyłam się też dokładności i dbania o szczegóły. W restauracji każdy drobiazg ma znaczenie. Ale mimo że praca jest bardzo męcząca i wymaga ciągłego skupienia przez często kilkanaście godzin, to dobrana ekipa, która potrafi działać razem i znaleźć radość w swojej pracy, wynagradza wszystkie te niedogodności.


Karina


blog Kara Boska | S-marzycielka hamburgerów, Islandia

Podjęłam się dodatkowej pracy na kuchni w restauracji z fast-foodem, żeby szybciej nazbierać pieniądze na moją wyprawę marzeń do Stanów. Praca w gastronomii z dużym ruchem jest ciężka, a jej tempo w godzinach szczytu jest tak szybkie, że człowiek nie wie, jak się nazywa. Nie ma czasu na filozofowanie, rozkładanie swoich decyzji na czynniki pierwsze czy analizowanie ich skutków. Trzeba działać i to w zawrotnym tempie. Nasza świadomość jest tak skupiona na wykonaniu kilku zadań na raz, że wszystkie problemy czy dylematy są spychane do podświadomości, która w tym czasie swobodnie nad nimi pracuje.

Po skończonej zmianie, kiedy już siedziałam padnięta w autobusie, mózg wypluwał mi rozwiązania spraw, nad którymi wcześniej głowiłam się kilka miesięcy. To w tym czasie powstał w mojej głowie między innymi pomysł na bloga. Napisałam, że „kto nie pracował w gastronomii, nie zna życia” (chyba był kiedyś taki fanpage), bo w takiej robocie można dostać porządnie w dupę. Tempo jest szybkie, atmosfera nerwowa, kucharze mają ostre temperamenty, a klienci strzelają fochy. Jeśli coś takiego przetrwasz, to łatwiej Ci będzie radzić sobie z trudnymi sytuacjami w życiu. A jeśli nie, to przynajmniej nauczysz się przeklinać.


Sophie


blog Sophie.am | kucharz

Dzięki półrocznej pracy w restauracyjnej kuchni nauczyłam się włoskiego gotowania lepiej, niż po jakichkolwiek innych kursach czy warsztatach. Praca kucharza to ciężka, fizyczna harówka, która wymaga szybkości i świetnej organizacji pracy, ale też podzielności uwagi z jednoczesnym opanowaniem, dużym skupieniem i koncentracją. Po całym dniu pracy człowiek pachnie jak zbyt długo smażona frytka, ale satysfakcja z potraw, które wychodzą spod mojej ręki, wynagradza wszystko!


Kasia


blog Animated Magic | kucharz, barmanka

Praca w gastronomii towarzyszy mi od najmłodszych lat. Pierwsze szlify zdobywałam w rodzinnym barze w Bieszczadach, osiągając mistrzostwo w tempie serwowania kilkunastu hamburgerów na raz.

W Krakowie przeżyłam swój epizod ze Sphinxem, gdzie pełniłam rolę barmanki. Mówi się, że jedynej w całej Polsce, choć nie ma na to potwierdzenia. Nie obyło się bez haseł, że nie dam rady przenieść kega, zmęczę się po kilku godzinach harówy, jestem zbyt spokojna na tę branżę itd. Każdą z tych rzeczy dopisywałam do listy wyzwań, które sukcesywnie skreślałam z listy. Nie minęło kilka dni, a przybijałam piątkę z chłopakami, którzy przestali widzieć we mnie mięczaka.

Bartek


account manager | barman

Barmanem zostałem na pierwszym roku studiów, całkowicie z przypadku. Zaczynałem jako ulotkarz, potem „awansowałem” na zmywak, by następnie zostać „nalewaczem” piwa w studenckim klubie, a koniec końców wylądowałem w jednej z najlepszych restauracji w Krakowie. Po 2 latach zdecydowałem się odejść, ze względu na mocno zaburzony work-life balance (który w przypadku barmana praktycznie nie istnieje). No ale - czego uczy taka praca?

Opanowania. Najgorsi klienci (chociaż w zasadzie nie mogłem ich tak oficjalnie nazywać – do restauracji/pubu przychodzą goście) trafiali się jak na złość od największego święta. Kto próbował dyskutować z ludźmi w stanie „wskazującym”, doskonale rozumie, że ciężko się dogadać. Gorzej, gdy takich delikwentów trzeba obsługiwać z uśmiechem na ustach, choć miałoby się ochotę użyć kilku cierpkich słów.

Multitaskingu. 4 Mojito, 2 Caipirinhie, 3 shoty B-52, w międzyczasie kelnerka prosi o nalanie 5 piw do stolika, przed barem tłum zniecierpliwionych klientów – typowe środowisko pracy w piątek wieczór. Na szczęście po jakimś czasie nabiera się większej wprawy i można jedną ręką nalewać piwo, a drugą obsługiwać np. kruszarkę do lodu.

Sprytu. Większość barmanów pracuje za relatywnie niskie stawki. A to dlatego, że głównym źródłem dochodu są... napiwki i premie od utargu. Żeby wyrobić określony próg, od którego dostawaliśmy %, trzeba było mieć utarg np. 10 000 (co w sobotnią noc wcale nie było nie lada wyczynem) – jak najprościej to zrobić? Stosować tzw. upselling: młody facet w eleganckiej koszuli, z dziewczyną u boku, prosi o gin z tonikiem, ja pytam: Tanqueray czy tańszy? 90% wybiera droższą i bardziej prestiżową opcję, żeby nie wyjść na biednego. A za tym szło zawsze pytanie: „podwójny gin?” Tutaj skuteczność była niewiele gorsza.

Odporności. Największym zaskoczeniem dla mnie po przebranżowieniu się było... jak można pracować tylko 8h? Moje typowa zmiana za barem trwała średnio 12-15h, a w tygodniu przepracowywałem średnio 70-80h. Żeby była jasność – nikt mnie do tego nie zmuszał. Była to czasem ciężka praca, ale w większości świetnie bawiłem się tym, co robię.


Jestem ciekawa, czy też macie doświadczenia w pracy w gastronomii i czy odnaleźliście coś swojego w doświadczeniach innych. Podzielcie się!