- Jak to jest być taką nudziarą? - spytała wreszcie Ka zniecierpliwionym tonem. Przez pół godziny namawiała mnie na jakąś super imprezę u brata kuzyna kumpla, a ja wciąż powtarzałam, że wolę spędzić ten piątkowy wieczór z książką. (I pamiętnikiem, ale tego już jej nie mówiłam).
Biedna Ka. Nie wiedziała wtedy jeszcze, że 10 lat później nadal będę wolała poczytać w ulubionym fotelu niż pracować na ból głowy w świetle stroboskopów. Że moją wymarzoną pracą będzie klepanie w klawiaturę przez 8 godzin dziennie. Że w wieku 30 lat nie będę wiedziała, jak pachnie marihuana ani jakie to uczucie być naprawdę pijaną. I że wyjdę w końcu za tego chłopaka, o którym jej opowiadałam tamtego dnia. Mojego pierwszego chłopaka.
Kiedy Asia wrzuciła w niedzielę swój wpis o modzie na życie, kiwałam głową przy każdym zdaniu. Jak te pieski, które stawia się na tylnych siedzeniach samochodu. Widocznie nie tylko mnie się wydaje, że dorosłe życie niewiele różni się od liceum czy studiów - wybory życiowe z kategorii "jedyne-słuszne" obowiązują nadal. A w internecie mijamy codziennie po kilkaset takich Ka, które próbują wtłoczyć nas w pewien obowiązujący schemat.
Na szczęście jestem teraz starsza i mądrzejsza. Dzięki temu łatwiej mi utrzymać obrany kurs i grzecznie odpowiadać na tzw. dobre rady. (Chociaż czasem wolałabym warknąć "spieprzaj, dziadu"). Niech żyje asertywność! Gdyby nie ona, codzienny przegląd blogów byłby prawdziwą torturą.
Zewsząd krzyczą nagłówki "rzuć studia, podróżuj po świecie", "rzuć pracę, załóż startup", "rzuć wszystko, zostań minimalistą", "zamień rower na samochód", "zamieszkaj w organicznej bezglutenowej lepiance". A to tylko ułamek trendów, które obecnie dominują.
Poniekąd rozumiem ten entuzjazm. Sama przecież dzielę się na blogu różnymi tematami, które mnie zachwycają albo które okazały się remedium na moje problemy. Od lat głoszę korzyści z brafittingu, metody Montignaka, czytania etykiet w sklepie czy posiadania małej szafy. Ale staram się zawsze dopuszczać możliwość, że nie każdy musi moją zajawkę podzielać. I nie patrzeć z góry ani nie gardzić tymi, którzy wybrali inną drogę. (Wiem, że nie zawsze mi się udaje. Wiem. Ale staram się).
Prawda jest taka, że nie istnieją życiowe rozwiązania uniwersalne ani działający na każdego sposób na szczęśliwe życie. Tak samo, jak nie istnieją spodnie, które będą pasować na każdego. Poza Stowarzyszeniem Wędrujących Dżinsów.
Dlatego z podziwem i fascynacją patrzę na osoby, które mają zupełnie odmienne pasje od moich. Nawet czasem im zazdroszczę - studiów w Finlandii, kursów przewodnika beskidzkiego, nauki tańca w Egipcie, jazdy po Jukonie na rowerze, doktoratu w Japonii, otwarcia własnej pasieki. Znam też takich, którzy w zaciszu własnego domu przeżywają przygodę życia, wychowując dzieci, adoptując koty, przerabiając kilometry włóczki na swetry własnego projektu czy piekąc wielopiętrowe torty.
Szekspir miał świętą rację, pisząc tytułowe zdanie z tego wpisu. Trochę bardziej przystępnie wyjaśniła to pamiętna piosenka z Pocahontas: jesteśmy połączonym z sobą światem, a natura [i kultura] ten krąg życia wprawia w ruch. Każdy ma swoje życiowe zadania. Żaden startup i żaden freelance nie miałyby racji bytu, gdyby nie istnieli ludzie pracujący na etacie w bankach, urzędach, szkołach, szpitalach, sklepach i fabrykach.