30 maja 2015

W pułapce samoakceptacji


Foto: Pajonk. Model: Omikron.

W zbyt dużych dawkach wszystko jest szkodliwe:
woda, czekolada, witaminy. 
Miłość własna też.


„Jesteś piękna jaka jesteś!”, „Pokochaj siebie bezwarunkowo!” – nawołują media. Ostatnio trochę głośniej, a to za sprawą kolejnej kampanii firmy kosmetycznej, która promuje tzw. prawdziwe piękno wśród Polek. Nie będę się teraz zajmować kwestią tego, jak obłudne jest promowanie akceptacji i prawdziwego piękna za pomocą wyretuszowanych zdjęć, wciśniętych w gazecie między artykuł o dietach (na topie jest DASH) a sesję zdjęciową Anji Rubik (50 kg przy wzroście 180 cm). Bo jednak sama idea jest bardzo pozytywna i ma duży sens. 

Jak wiecie, jestem zwolenniczką pluralizmu urodowego i uważam, że każda z nas ma prawo do tego, żeby czuć się piękna w swoim ciele. Żyjemy w czasach, w których możemy pluć na kanony urody – nie tylko dlatego, że wiele istnieje tylko w programach graficznych, ale również dlatego, że mamy do dyspozycji więcej niż jeden. Swoją urodową niszę mogą bez trudu znaleźć osoby, które w innych epokach zostałyby jednoznacznie uznane za nieatrakcyjne: rudzielce, piegowaci, posiadaczki diastemy, biustów lub pup większych bądź mniejszych niż przeciętne i tak dalej.

Ale media idą na całość i obok zwyczajnej urodowej różnorodności promują też stany chorobowe. Kto bogatemu zabroni. 



Chodzi mi oczywiście o wychudzenie i otyłość, czyli dwie skrajności na wagowej skali, prezentowane jako ideały urody. Niezwykle rzadko pojawiają się w tym kontekście osoby zwyczajne, gdzieś pośrodku. Nie protestujemy, choć gdyby na billboardach widnieli ludzie z innymi chorobami będącymi defektem urody – powiedzmy, z poczerniałymi od próchnicy zębami, grzybicą paznokci czy wysypką wywołaną przez choroby weneryczne – na pewno podnieślibyśmy raban.

Nie zrozumcie mnie źle: naprawdę jestem zdania, że wszystkie możemy być szczęśliwe z tym, jak wyglądamy. Mamy pełne prawo czuć się dobrze w swoich ciałach, jakie by nie były. Ale bardzo niefajnie zaczyna być, kiedy kultura próbuje nas przekonać, że piękno to choroba. I że zamiast podjąć leczenie, powinnyśmy ją polubić i zaakceptować. 

To pułapka, z której bardzo trudno wyjść. Sama dość długo uznawałam, z właściwą nastolatkom skłonnością do przesady, że samoakceptacja polega na bezwarunkowym pokochaniu wszystkich moich kompleksów. Wszystkich! Nawet tych, które bezpośrednio wynikały z niedostatecznego dbania o siebie i mogły skutkować nie tylko poważną chorobą, ale nawet śmiercią. Na szczęście wyrosłam z tego durnego przekonania.

Kategorycznie odmawiam pokochania tych kompleksów, które mogę naprawić – czy chodzi o uśmiech, wagę, cellulit czy o gadatliwość. Ciężko nad nimi pracuję i dzięki temu mogę z czystym sumieniem powiedzieć: jestem piękna, bo jestem sobą.