18 lipca 2015

Nie maluj się, kłamczucho


Foto: Paweł Kadysz
Czy makijaż to oszukiwanie ludzi?

Nie pamiętam dnia, kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po kosmetyki do makijażu. Wiem jednak na pewno, że użyłam wtedy korektora, żeby rozprawić się z uporczywymi cieniami pod oczami. Niedługo później mama kupiła mi pierwszy tusz do rzęs - w kolorze brązowym, bo czarny dla 14-letniej szatynki byłby na co dzień trochę zbyt krzykliwy. To były czasy, kiedy do szkoły umalowane przychodziły tylko nauczycielki, a i to nie zawsze.

Teraz, 16 lat później, mój kosmetyczny kuferek wciąż nie wygląda imponująco. Uświadomiłam to sobie, kiedy pakowałam moje "codzienne" kosmetyki, żeby zanieść je na lekcję makijażu (którą dostałam w prezencie urodzinowym od krakowskiego Face and Body Institute). Właściwie używam rzeczy podstawowych: korektor, podkład mineralny (pisałam o nim tutaj), kredka do brwi, od wielkiego dzwonu eyeliner na oko. Łącznie jakieś 5 minut.

Dlaczego Wam o tym opowiadam? Bo na lekcji makijażu byłam parę dni po tym, jak obejrzałam filmik Em Ford "You look disgusting". To brytyjska vlogerka, która robi przepiękne makijaże. Proces ich nakładania filmuje i wrzuca do internetu. Świetny instruktaż dla takich jak ja - rzadko oglądam filmy urodowe, ale to z nich nauczyłam się tuszować cienie pod oczami, podkreślać brwi, rysować kreskę "jaskółkę".

Em choruje na trądzik. Jakiś czas temu zdecydowała się pokazać światu swoją "gołą" twarz. W światku urodowych blogów i vlogów, gdzie idealnie uczesane włosy, doskonale roztarte cienie i skóra bez skazy są na porządku dziennym, odważyła się na to, na co decydują się nieliczni: pokazać prawdę. Chciałabym teraz napisać, że nikogo to nie obeszło - chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że wyprasowany, wykrochmalony i pozbawiony porów blogerski wizerunek to kreacja na potrzeby naszych ekranów o coraz większej rozdzielczości?

Ponad 100 tysięcy osób skomentowało stan jej cery. Większość nie przebierała w słowach: pisali, że wygląda ohydnie, strasznie, że robi im się niedobrze, że jest obrzydliwa, że na pewno się nie myje. Kiedy ukrywała swoje wypryski pod makijażem, twierdzili, że maluje się zbyt mocno, że ta tapeta ich brzydzi, wprowadza w błąd, tworzy fałszywe wyobrażenia, oszukuje. Ktoś podsumował, że Em maluje się, bo musi. Dlatego, że jest taka brzydka.

Dziwi Was to? Bo mnie zupełnie nie. 2 lata temu napisałam tekst "Tak źle i tak niedobrze", który wcale nie stracił na aktualności. Wielokrotnie też słyszałam na temat makijażu zdania typu "ładnemu nie trzeba, brzydkiemu nie pomoże". Zazwyczaj to mądrości wygłaszane przez osoby, które dorastały w czasach, kiedy kosmetyki kolorowe były dużo mniej przyjazne skórze niż obecnie. Bo wiecie, w XXI wieku makijaż wcale nie niszczy skóry. Może jej nawet pomóc. Pod warunkiem, że się go dobrze dobierze.

Nagonka na makijaż jest, według mnie, zupełnie nieuzasadniona. Skoro społecznie akceptowalne są wysokie obcasy, farbowanie i upinanie włosów, malowanie paznokci, cieliste rajstopy ukrywające pajączki, biustonosze, które unoszą i zaokrąglają piersi czy depilacja określonych miejsc na ciele, to dlaczego zmiana kształtu brwi czy optyczne powiększenie oczu miałoby być oszustwem? Czyżby ktoś naprawdę uważał, że aktorki rodzą się z ciemnoczerwonymi ustami i złotą kreską na oku?

Makijaż może być nieodłączną częścią codziennej rutyny, jak mycie zębów; może też stanowić esencję stylu i dopełniać go, jak kocie oko Brigitte Bardot, mocne brwi u Audrey Hepburn czy czerwona szminka do bladej twarzy u Dity von Teese. Wiele kobiet używa makijażu jak biżuterii, malując się tylko na specjalne okazje. 

Mnie samej od lat najbliżej jest do pierwszego podejścia - ubieram twarz tak samo, jak ubieram resztę ciała. A jak Wy traktujecie nakładanie "barw wojennych"?