17 sierpnia 2015

7 rzeczy, które chcę zrobić we Florencji


Za parę dni znajdę się na trochę w kraju kawy, pizzy i gelato...



Bella Italia jest, jak na razie, najbardziej dogłębnie zwiedzonym przeze mnie krajem - oczywiście, nie licząc Polski. Jednak w Toskanii jeszcze nie byłam. Im więcej jednak czytam na ten temat, tym bardziej jestem pewna, że będę chciała tam wrócić.

Zresztą, podobno jedna wizyta we Florencji nie wystarcza, żeby poznać to niewielkie miasto (niby mieszkańców tyle, ile w Lublinie, ale historyczne centrum jest dużo mniejsze, chyba porównywalne z krakowskim czy wrocławskim). Z myślą o tym zrobiłam sobie krótką listę, której realizacja ma mi dać maksimum radości i minimum zagonienia.

Zjeść gelato.

Wyznanie roku: nie lubię lodów. Zjem, jak mam okazję, niektóre smaki nawet z przyjemnością, ale trudno mnie nazwać lodożercą. Jednak gelato to co innego - są bardziej kremowe i cieplejsze niż tradycyjne lody. Uwielbiam je i już wyszukałam trzy najlepsze florenckie gelaterie, które będziemy testować.

Obejrzeć zachód słońca nad Arno.

Klisza? Jasne. Ale Ponte Vecchio jest na tyle wyjątkowy, że choćby dlatego chcę dołączyć do tłumów fotografujących pocztówkowy widok jak z filmu "Pachnidło".

Odwiedzić targ.

Po wizycie na barcelońskiej La Boqueria wiem, że warto odwiedzać targi na wakacjach. Po pierwsze dlatego, że wyglądają niezwykle malowniczo. Po drugie - bo to najlepszy sposób, żeby stwierdzić, jakie produkty są sezonowe i co powinniśmy zamówić w pobliskiej restauracji. Po trzecie - tam owoce i warzywa smakują zupełnie inaczej niż u nas. Mam nadzieję na jakieś przeboskie nektarynki... A może przekonam się do melonów?

Spróbować karczochów.

Tradycyjna kuchnia florencka jest pełna mięsa i podrobów, które tym razem chyba sobie odpuszczę, bo trochę na nie za gorąco. A karczochów nigdy nie jadłam i wydają mi się idealnie pasować do kolacji po upalnym dniu. Będę mieszkać u rodowitych florentynek, więc mam nadzieję, że podpowiedzą mi, w jaki sposób przygotować to warzywo.

Zresztą w ogóle mam nadzieję zjeść trochę dobrych rzeczy: na pewno panini, jakieś dobre ciastka, ser, pizzę, może ravioli, które uwielbiam i które tak strasznie ciężko dostać w Polsce... Większość włoskich potraw chciałabym spróbować chociaż raz w życiu, a kiedy już spróbuję, to zwykle zakochuję się bez pamięci.

Mieć dość sztuki.

Prawdziwa ze mnie galerianka... Rzadko wspominam o tym na blogu, bo kogo interesuje, jacy są moi ulubieni malarze? W każdym razie, uwielbiam odpoczywać w galeriach sztuki. A, parafrazując znany żart, więcej niż jedna galeria to... Florencja. Naliczyłam pięć muzeów, które po prostu MUSZĘ odwiedzić. W dodatku towarzyszyć mi będzie historyk sztuki z powołania, który historię ma w małym palcu. Czego chcieć więcej?

Sfotografować miasto z góry.

Kiedy jeżdżę na wakacje z Nim (chyba powinnam zacząć pisać jednak "mąż", co o tym myślicie? minęło już 11 miesięcy...), nigdy nie wjeżdżamy na żadne platformy widokowe ani nie wspinamy się na wieże, łuki czy inne dzwonnice. Szanuję Jego lęk wysokości, zresztą większość miast "z lotu ptaka" wygląda bardzo podobnie. Ale włoskie miasteczka są inne... i mam nadzieję Wam to pokazać po powrocie.

Przywieźć coś ładnego.

Zakupy to kolejna rzecz, której sobie odmawiam, kiedy On mi towarzyszy. Ostatnio w Pradze urwałam się na 15 minut, żeby napaść na Lusha, ale co to za przyjemność, kiedy kątem oka widzę, jak On poziewuje dyskretnie przed wejściem do sklepu? Tym razem będzie inaczej. 

Kiedy planowałam ten wyjazd, myślałam sobie, że fajnie jest spełniać marzenia. Chciałabym bardzo móc kiedyś powiedzieć, że zwiedziłam całe Włochy. Florencja wydaje się miastem idealnym dla mnie: dobre jedzenie, mnóstwo doskonałej sztuki oraz piękne ogrody i czarujące budynki. 

Macie takie wymarzone kierunki podróży? Opowiedzcie mi!