11 września 2005

W ciuchci


W moim mieście co roku odbywa się coś w rodzaju festynu. Zwie się toto Gwarki i jest absolutnie masowe, czego nie cierpię. Wczoraj rozmawialiśmy przez telefon, a moja rodzina wybyła na Gwarki właśnie.
- A ty nie poszłaś na Gwarki? - pyta On.
- Nie poszłam.
- A czemu?
- Bo tam nie ma nic interesującego. Wyjątkiem są migdały prażone w karmelu, ale obiecali mi dostawę do domu. Wiesz, dawniej chodziłam na Gwarki tylko w jednym celu... Przyjeżdżały blaszane ciuchcie, takie bary. W środku siedziała pani i miała tam kuchenkę, a na kuchence cztery garnki.
W pierwszym garnku były ziemniaki. W mundurkach. Takie wielkie, jak dwie pięści.
W drugim garnku były brokuły. Leciutko ugotowane, takie prawie chrupiące.
W trzecim garnku były...
- Już wiem! KOTY!

Ależ natchnienie. Widać, że nie gotuje. Przecież koty podaje się z jabłkami.